Sunday, March 25, 2012

?

Chętnie chciałabym dodać nowy "rozdział" z nowymi poczynaniami Lily, ale jak na razie, muszę tylko Was poinformować o niezbyt fajnej - przynajmniej dla mnie sprawie.

Jeżeli chodzi o poczynania Lily- jestem pewna, że znajdą swoją kontynuację. Ale kiedy? Tego już nie wiem. Mam w głowie pełno pomysłów, lecz mało czasu i chyba... umiejętności. Obiecuję, że następny rozdział będzie lepszy, staranniejszy, bardziej przemyślany i na pewno Was zaskoczy.

Was? Tych, którzy od czasu do czasu tu zaglądają i lubią Lily.

Chyba za bardzo lubię Lil, żeby móc się z nią rozstać, jednak wolę nie pisać na "odwal" chłamu tylko przeczekać ten nie produktywny okres i złapać wszystkie pomysły w całość.

jeżeli chcesz wiedzieć kiedy nowość u Lil już zawita, to zapraszam na tt - @pepperek :)


Sunday, March 4, 2012

stop.

Zatrzymaliśmy się w Ocean City, małym miasteczku wybrzeżu. Na plaży było pełno dzieciaków kąpiących się w spokojnym dziś Atlantyku. Była już 13 więc dość mocno zgłodniałam. Na deptaku przy plaży znaleźliśmy knajpkę o nazwie Alaska Stand. Usiedliśmy w stoliku przy oknie wychodzącym na ocean. Różnokolorowe parasole, roześmiane buźki maluchów, panowie grający w siatkówkę na boisku, całe to życie na plaży właściwie, idealnie kontrastowało ze spokojnie obijającymi się po plaży falami. Na horyzoncie można było zobaczyć dwa statki, jeden - drewniany, malutki, z różowym masztem - szczególnie wytykany przez malców, drugi zaś wiele większy, rejsowy, zadziwiał swoją idealną posturą.
Uwielbiałam wybrzeże. Klimat, którego nie można było nigdzie indziej znaleźć. Długie, prawie nieskończone deptaki wijące się równolegle do linii brzegu na których szło kupić wszystko. Począwszy od malutkich, kolorowych muszelek kończąc na metrowych zapiekankach. Słońce, mewy, szum morza. Wszystko to sprawiało, że czułam się tutaj tak dobrze. Ciesze się, że właśnie tutaj postanowiliśmy się zatrzymać. Ocean City było miastem położonym na półwyspie. Z dwóch stron otoczone było wodą, z jednej - rozległym Atlantykiem, z drugiej - małą zatoką. Przejście znad zatoki na drugą stronę nie zajmowało więcej niż 15 minut. Szkoda, że planowo mieliśmy zatrzymać się tutaj maksymalnie na parę godzin.
- Lily, co chcesz? - Jake przerwał mi moje rozmyślania i pokazał na kartę. - Leży przed Tobą od jakiś 10 minut, czas najwyższy na przykład... otworzyć ją i coś wybrać. Co Ty na to? - uśmiechnął się i otworzył menu.
45 różnych pozycji. 45 różnych potraw. Jak ja wybiorę? Postawmy na fart. Zaczęłam jeździć w góre i na dół palcem kidy usłyszałam czyjś głos.
- Stop - powiedział Ian i puścił mi oczko.
Trafiłam na jakąś rybę i wzięłam do tego wodę mineralną. Jake wziął kartę i poszedł złożyć zamówienie.
Ian siedział już przy stole ze swoimi szaszłykami i pochłaniał je.
- Skąd wiedziałeś, że akurat to robię? - zapytałam myśląc o wybieraniu potraw.
- Też zawsze tak zamawiam. Czytanie wszystkiego po kolej nudzi. - napakował w usta kolejny kawałek kurczaka i uśmiechnął się z pełnymi ustami. Odwzajemniłam uśmiech i znowu spojrzałam za okno. Jakaś para siedziała na piasku. Rudowłosa w pewnym momencie przewróciła chłopaka na piasek i zaczęła go łaskotać. Widac było, że są szczęśliwi. Przypomniałam sobie wieczór, kiedy Jake do mnie przyszedł. Kiedy też byliśmy szczęśliwi mogąc być we dwoje i robić różne głupie rzeczy. Na naszych twarzach ciągle gościł uśmiech, po którym teraz... nie ma śladu. Wszystko teraz było takie sztuczne. Ian ciągle próbował rozluźnić sytuację i sypał jakimiś anegdotkami, ale gdy tylko odzywał się choćby na chwilę Jake piorunował go spojrzeniem. Jake wrócił z jedzeniem i na nowo zapadła głucha cisza. W końcu nie wytrzymałam i podjęłam cięzki temat.
- Długo jeszcze będę musiała patrzeć, jak piorunujesz wzorkiem Iana? - powiedziałam i jakby od niechcenia wzięłam frytkę do buzi.
- Całe życie kochanie. - uśmiechnął się i wziął się za swoje jedzenie.
- Oh skończ w końcu.. to jest nudne. Jedziemy we trójkę to znaczy, że musimy się jakoś znosić.
- No właśnie Jake, schowaj swoje urazy do pojemniczka i weź wyluzuj. - wtrącił się Ian kończąc ostatni szaszłyk.
- Mogę spróbować ewentualnie. Nic nie obiecuje...
Znowu zapadła głucha cisza. Gdyby nie to, że Ian zaczął opowiadać o tym jak kiedyś już tu był to pewnie siedzielibyśmy grzebiąc w pustych talerzach. Znowu cisza.
- Ohhh come on, zróbmy coś? Jest tak ładnie a my siedzimy tutaj. Chodźmy na plażę - wzrok chłopaków od razu się rozjaśnił i widać było, że pomysł im się spodobał.
W trójkę szliśmy zatłoczoną plażą wymijając spieczonych już ludzi. W pewnym momencie Jake złapał mnie i wziął na ręcę i ruszył w stronę oceanu. Letnia woda orzeźwiała i dawała ukojenie od ciepłego powietrza. Kolejne fale przebijały się przez nas kiedy Jake prowadził mnie na coraz głębsze tereny. Nie obchodziło mnie to, że jestem w ciuchach, że wszyscy patrzą sie na nas jak na idiotów. Kiedy dotarliśmy do miejsca gdzie moje metr sześćdziesiąt nie dotykało dna Jake przyciągnął mnie bliżej do siebie i zaczął całować. Mój Jake. Tęskniłam. Nie zauwazyłam kiedy postanowił zmienić położenie i po prostu zanurzył mnie pod wodę. Wynurzyłam się a moje mokre włosy od razu skręciły się w loczki.
- Wiedziałam! - i zaczęłam chłopaka namiętnie chlapać.
Około 16 wyjechaliśmy z miasta i ruszyliśmy w stronę nieznanego. Teraz prowadził Jake a ja dzielnie towarzyszyłam mu z przodu. W radio leciały jakieś stare hity więc wydzieraliśmy się na całe gardło.
Po paru godzinach jazdy ściemniło się i moje oczy zmęczone jazdą automatycznie zamykały się. W ciągu paru minut rozłożyłam się na siedzeniu i zasnęłam.
- Zwiększ przepływ kroplówki! - darł się ktoś z końca sali. Sala. Zgasły zielony. Ohydny zgasły zielony otaczał teraz moje białe łóżko. W tle słyszałam beep beep beep. Wokół mnie kręciły się teraz nieznajome osoby. Dotykały mnie jakbym była lalką. Mówili nie zrozumiałym mi językiem. Chciałam, żeby wyszli. Natychmiast. Próbowałam powiedzieć cokolwiek ale moje gardło zaciśniało się i nie potrafiłam wydać żadnego dźwięku. Zaczęłam w umyślę poruszać swoimi kończynami, żeby wyrwać się z łóżka. Żadna z nich jednak nie poruszyła się choćby o milimetr. Nagle beep beep beep przemieniło się w przeraźliwy przeciągły dźwięk. Spojrzałam w prawo. Zobaczyłam twarz Jake'a. Była teraz cała we łzach a jego zielone oczy nagle stały się przeraźliwie smutne. Czemu był taki smutny? Chciałam wstać i pocieszyć go. Nie potrafiłam jednak. Coraz to nowi ludzi robili coś z moim ciałem. Czułam nacisk na moją klatkę. Mój mostek łamał się pod ciężarem ich dłoni. Nie czułam jednak bólu. Nawet prąd który przenikał każdy milimetr mojego ciała nie sprawiał mi bólu. Twarz Jake'a coraz bardziej zalewała się łzami. Uderzał pięściami o szybę. Kochanie, co się stało? Czemu płaczesz? Było mi coraz bardziej smutno. Z całej siły chciałam poprawić mu humor. Nagle dłonie z mojego ciała zniknęły. 
- Ona nie żyje. 
Kto nie żyje? Jake? Co się dzieje? Powiedz mi proszę. Przyjdź tutaj, czemu stoisz za szybą? Nagle za moim Jake'iem pojawił się wysoki brunet. Na jego twarzy też spływały łzy. Ian? Co z Wami nie tak? Czemu nie chcecie mi powiedzieć? Nagle ludzie zaczęli wychodzić z mojej sali i światła zaczynały gasnąć. Twarz moich przyjaciół ciemniała, ledwo widziałam ich kontury. Coraz mniej światła. Ian znikł. Widziałam już teraz tylko kontur twarzy Jake'a i łzę która spływała po krawędzi policzka. Gdzie idziecie? Czemu mnie zostawiacie? Halo? Od kiedy to tacy jesteście? Ostatnie światło zgasło. Zostałam sama. Ciemność. Zostawiliście mnie. Samą. Panika zaczęła ogarniać moje ciało. Bałam się ciemności. Nagle mój umysł zebrał wszystko w całość. " Ona nie żyje" - to byłam ja. Leżałam nie żywa na jednym ze szpitalnych łóżek. Sama. Zostawiłam Jake'a i Iana. Ciemność. Niemy krzyk. Cisza. Koniec. Już po wszystkim.






______________________________
taki nic nie znaczący ot co.
do następnego piątku! :)

Friday, March 2, 2012

XI



- IAN?! Co do cholery?! - widocznie zdenerwowany lustrował go swoim wzrokiem.
- O Jake...- Ian jak gdyby nic uśmiechnął się szeroko i oparł się o swojego vana.  - Witaj braciszku!
Zdziwiona otworzyłam usta i stanęłam jak wryta. Oni są braćmi? Niemożliwe. Nie ma w nich żadnego podobieństwa. Nie byli ani do siebie podobni ani też nie mieli ani jednej wspólnej cechy. Patrzyłam jak Jake zaczyna tracić kontrolę nad sobą.
- Co to do cholery ma znaczyć? Co on tutaj robi Lil? - spojrzał na mnie i podniósł głos. - Czemu nie powiedziałaś? Czemu do cholery nie powiedziałaś, że to właśnie on?
- On... on z nami jedzie. - wykrztusiłam z siebie cicho.
Jake zacisnął szczękę i ze złością spojrzał w moją stronę. Ianowi zdecydowanie dostarczało to rozrywki.
- DO JASNEJ CHOLERY... nigdzie z nim nie pojadę. - wrzasnął.
- Oj no przestań Jacob, mną się będziesz przejmował? - ironicznie zapytał Ian i przeczesał swoje włosy.
- Skończ krzyczeć Jake. Uspokój się. Nie wiem co złego jest w tym, że miałbyś jechać gdzieś ze swoim bratem? -  nerwowo zaczesałam włosy do tyłu i przygryzłam wargę bojąc się tego, co odpowie Jake.
- No właśnie Jake. Wstydzisz się braciszka? - dodał z rozbawieniem Ian.
- Zamknij się, nie rozmawiam z Tobą. - zwrócił się do Iana. -To nie jest już mój brat i nie chcę mieć z nim nic wspólnego. - wykrzyczał mi w twarz i usiadł na schodach. - NIC. Rozumiesz?
Kompletnie nic nie rozumiałam.Wiedziałam tylko jedno, na pewno Jake przesadzał. Nie miał prawa po mnie wrzeszczeć i mieć do mnie pretensji. Zdenerwowana postanowiłam wziąć swój bagaż i włożyć go do bagażnika. Może było by mi łatwiej gdyby torba nie ważyła dwa razy więcej ode mnie. Widząc moje niezdarne próby pchania, ciągnięcia a nawet turlania torby Ian podszedł, złapał w jedną rękę i wrzucił do środka. Spojrzałam na niego z miną typu: " : OOOOOOOO"  a on w zamian posłał swój firmowy pół uśmiech.
- Nie waż się jej dotykać idioto. - widząc naszą wymianę gestów wtrącił się Jake. - Nie waż się nawet do niej podejść za blisko. - wyrzucił do Iana.
Ian tylko uśmiechnął się i podszedł do mnie i mnie najzwyczajniej przytulił. Nie minęła sekunda kiedy Jake podskoczył i znalazł się przy swoim wyższym bracie.
- Powiedziałem coś kurwa? Bierz te swoje brudne łapska od niej! - mówił już to przez zaciśnięte zęby a ręce zaciskał w pięści.
- Wyluuuuzuj. Co mi niby możesz zrobić? - zadrwił z niego Ian.
- USPOKÓJCIE SIĘ!! - stanęłam między nimi tak by nie doszło do żadnych rękoczynów. - Nie rozumiem co między Wami jest, ale zaraz wyruszam. Z Tobą czy też nie, Jake. - ziirytowana spojrzałam mu w oczy. - Szybka, męska decyzja. Jedziesz czy nie?
Jake odwrócił się i z powrotem usiadł na schodach. Schował swoją głowę między kolana i zaczął coś klnąć pod nosem. Ja tymczasem odwróciłam się do zadowolonego bruneta i uderzyłam go w ramię.
- Nie mogłeś mi powiedzieć, że to Twój brat?
- Gdybym Ci powiedział, myślisz, że byłaby szansa, żeby teraz z nami jechał? Odpowiem za Ciebie. Nie. - położył rękę na moim ramieniu. - Spokojnie, on pojedzie. Pojedzie, żeby zrobić mi na złość. - odwrócił się i poszedł wsiąść do vana. Ja w tymczasie usiadłam koło Jake'a i oparłam swoją głowę o jego ramię.
- Przepraszam.. nie wiedziałam. Jeśli nie chcesz jechać... Zostań. Zrozumiem. - chłopak przysłonił mi usta dłonią.
- Pojadę by Cię chronić. Nie możesz sama jechać z tym dupkiem. - pocałował mnie w nos. - Nie mam pojęcia jak mi to kiedykolwiek wynagrodzisz - uśmiechnął się i wstał by zanieść swoje bagaże.
 Wrócił do mnie i podał mi rękę, żebym wstała.
- Ale nie licz na to, że będę z tym idiotą w miłych relacjach. Nigdy.


W vanie było dość sporo miejsca, przednia część, gdzie siedział kierowca, była oddzielona tekturową scianką od tylniej cześć vana. Z tyłu były dwie stare sofy wmontowane w byle jaki sposób. Była też mała lodóweczka i gitara, która jak się domyślałam, musiała być Iana. Na kanapie obok spał teraz Jake, który wtulony w swoją koszulę mówił coś przez sen. Nie było już na jego twarzy tej złości, która ciskała we mnie swoim pociskami dwie godizny wcześniej. Ja zaś siedziałam i spoglądając przez okienko rozmyślałam nad wszystkim. Nie rozumiem, jak Jake mógł nazwać Iana złym człowiekiem. Dla mnie był jednym z lepszych ludzi jakich poznałam. Był taki inny, uroczy na swój sposób. Zawsze uśmiechnięty, miły, pogodny. Czarował każdego kogo spotkał. Postukałam w teksturkę i Ian zatrzymał się na poboczu. Przesiadłam się do Iana by popytać go o parę rzeczy. Ian ruszył i puścił płytę three days grace. Let it die rozbrzmiewało teraz w moich uszach a ja próbowałam ułożyć w głowie jakieś sensowne pytania.
- Ian?
- Ta?
- Dlaczego to wszystko tak go zdenerwowało?
- Długa histroia mała.
- Mamy dużo czasu.
- Niech Ci będzie. Kiedyś, jakieś 5 lat temu...

RETROSPEKCJA.
Chłodny marcowy poranek, wkońcu mogłem opuścić areszt i skierować się do domu. Do domu... w którym nikt mnie już nie chciał. Może jedynie mała Danielle za mną tęskniła. Na liście ojca byłem już oficjalnie skreślony. Teraz mogłem dopisać do swojego małego policyjnego CV kolejną rzecz - Handel narkotykami. Dobry zawód, dawał dobrą kasę. Mogłem sobie pozwolić na auto, na nowe ciuchy, mogłem zabierać Dan na zakupy które przecież tak uwielbiała. Nie mogłem jednak narażać teraz ani siebie ani swojej malutkiej siostrzyczki na niebezpieczeństwo. Musiałem skończyć z tym. Wracałem do mojego starego dobrego Brooklynu i myślałem co nowego przynieesie mi moje życie. Adrenalina. Liczyła się tylko ona. Byłem od niej uzależniony. Szybka jazda, szybkie numerki, niebezpieczeństwo. Moje życie było jedną wielką zabawą i tylko moja śmierć mogła ją skończyć. Nagle poczułem wibracje w telefonie i odebrałem telefon.
- Ian Thompson?
- Tak?
- Przed chwilą do szpitala trafił pański brat wraz z siostrą i Lily Smith. Bratu i siostrze nie zagraża niebezpieczeństwo, natomiast jeżeli chodzi o dziewczynę...
- Lily? Co jest z Lily?
- Jest w stanie krytycznym...
- Jaki to szpital? Sala? Cokolwiek?
- New York Downtown Hospital, OIOM, 14.
Rozłączyłem się i pobiegłem do stacji metra. Pół godziny jazdy przez NY by dotrzeć do kliniki były najgorszą chwilą mojego życia. Nie potrafiłem racjonalnie myśleć, mój oddech ciągle się gubił. Moja Lily. Mój cały świat. Dziewczyna dla której mógłbym oddać całe swoje życie. Byłem w niej zakochany jak wariat. Żyłem dla niej, oddychałem dla niej. Cały mój świat to ona. Nigdy mnie nie skreśliła, zawsze była przy mnie. Łza spłynęła mi po policzku. Nie obchodziło mnie teraz, co myślą ludzie o płaczącym facecie. Obchodziła mnie tylko ona. W końcu moja stacja. Biegłem, nie zatrzymując się. Potrącałem ludzi, słyszałem milion przekleństw w moim kierunku. Walcie się. Bieg do kliniki zajął mi 10 minut. Stałem przed recepcją i czekałem w kolejce ludzi. Nie możliwe, nagle tysiące ludzi przypomniało sobie, że ten szpital istnieje? Przepchałem się bliżej kasy i rzuciłem.
- OIOM?
- Drugie piętro.
Biegłem jak szalony przez cały szpital. Zakaz biegania? Super. Walę na to. W końcu trafiłem na odpowiedni oddział. Zobaczyłem siedzącego zapłakanego Jake'a i Danielle śpiącą na krześle.  Pocałowałem małą w policzek a następnie poszturchnęłem Jake.
- Coś Ty do cholery narobił?
Zauważyłem łzy spływające po jego policzku.
- Ian, ja nie chciałem... Ian, co ja mam zrobić? Chciałem tylko się z nimi przejechać zanim wrócisz...
- Coś TY narobił... - podeszłem do szklanej ściany i zobaczyłem moją Lily całą w bandażach. Była podłączona do aparatury, wokół niej chodziło mnóstwo osób. Nagle coś się stało. Ludzie nerwowo zaczęli czegoś szukać, krzątać się przy niej. Zasłonili żaluzję. Wszystko działo się w ułamkach sekundy. Krzyki. Szum. W moich uszach obijało się wiele różnych dźwięków. Nagle cisza. Sposród ciszy wyłonił się jeden głos:
- Ona nie żyje, nie możemy już nic zrobić, pójdź powiedzieć dzieciakom...
Straciłem kontrolę nad sobą. Wybiegłem na korytarz a stamtąd na sam dół. Skończyłem biec dopiero przed szpitalem i usiadłem na jakieś ławce. To nie mogła być prawda. Nie mogłem jej stracić. Nie teraz.  Mój świat... Mój cały świat odszedł. Moja uśmiechnięta piegowata Lily. Moja niezdara. Czułem teraz każdy jej dotyk na sobie, jej słowa, kiedy wracałem do niej po każdym moim wybryku. Zamknęłęm oczy. Zobaczyłęm mojego anioła, stał koło mnie.
- Ian, jestem z Tobą. Zawsze będę. Kocham Cię. - uśmiechnęła się najpiękniejszym uśmiechem na świecie. - Nie rób nic głupiego. Pamiętaj, Kocham Cię... - nagle jej obraz przestał być intensywny, widziałem jak odchodzi... Jak mój świat wymyka się z moich rąk.
- Lily nie! Zostań! Proszę! Nie odchodź! Lil... - nie miałem siły dłużej krzyczeć. Zwinęłem się w kłębek i zaczęłem płakać. Byłem bezsilny. W głowie ciąglę słyszałem tylko "biiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiip" które wydawało się nie mieć końca. Moje serce teraz było rozrywane na milion części, każda z nich wbijała się we mnie i powodowała trwałe rany. Dźwięk stawał się coraz głośniejszy. W głowie pojawiały się urywki wspomnień z Lili. Krwawiłem od środka. Czułem jak z każdą łzą tracę siebie. Czułem się taki pusty. Całą moją miłość zastąpiła chęć zemsty. I nienawiść. Nienawiść do własnego brata...

***
Widziałam w oczach Iana łzy. Nie wierzyłam, że on... Jake... że poróżniło ich tak straszne wydarzenie. Nie rozumiałam jednak czemu to właśnie Jake tak bardzo nienawidził swojego brata. Czy nie powinno być na odwrót? Ian cierpiał do dziś. Szukał ucieczki we wszystkim co złe. Tak bardzo było mi go szkoda. Położyłam dłoń na jego dłoni oparłam głowę na jego ramieniu.
- Ian, dziękuję, że mi to opowiedziałeś. Jeżeli będziesz chciał powiedzieć mi coś więcej, zawsze jestem do Twojej dyspozycji. Jeżeli będziesz chciał cokolwiek... też będę.
Poczułam jak łza kapnęła na moje włosy. Nie musiał nic odpowiadać ani i ja nie musiałam już nic mówić. Dopiero po pewnym czasie podniósł moją głowę i zdjął moją rękę.
- Twój bohater zabronił mi Cię dotykać, nie wiem czy pamiętasz. - uśmiechnął się do mnie.
- Mój bohater nie może decydować o tym. Po za tym, to ja Cię dotknęłam. - spojrzałam się w jego stronę. - Ona nazywała się jak ja... - podjęłam trudny temat.
- I wyglądała podobnie do Ciebie. Też była piegowata, miała niebieskie oczy. No i tak jak Ty była niezdarą.
- Widocznie każda Lily tak ma.
- No możliwe. - spojrzał na zegarek. - Jedziemy już 4 godziny, może jakiś mały postój?




__________________________________________
Sporo pytań bez odpowiedzi. No cóż. ;-)

Friday, February 24, 2012

X

Wszystko było już gotowe, czerwona walizka stała pod drzwiami czekając na zniesienie jej na dół. Zapasy popakowane do kartonów ułożyłam w wieżę, która wyglądała jakby się miała zaraz rozwalić. Fakt. Nie byłam dobrym budowniczym. Było parę minut po ósmej, kiedy usłyszałam pukanie i w drzwiach pojawił się Jake. Prócz wielkiego plecaka, w rękach trzymał dwie porcje chińskiego żarcia.
- Witaj kochanie - odłożył plecak i podszedł podarować mi buziaka w czoło. - Mam trochę dobroci, tak na śniadanko. - puścił oczko i poszedł do kuchni.
Uśmiechnęłam się i podążyłam za nim. Uwielbiam go! Jest taki kochany, tak bardzo troszczy się o mnie. Mój Jake. Jak mogłam chcieć go tu zostawić? Mniejsza. Teraz leżał przede mną talerz chińskiego makaronu i jakieś warzywa.
- Mmmm. Wygląda pysznie! - zwróciłam się do zielonookiego.
- Jedz, jedz. Nie tylko tak wygląda ale też smakuje - odpowiedział.
Zabrałam się za jedzenie przy okazji zastanawiając się nad tym, jak to wszystko będzie wyglądać.
- Jake? - przystawiłam widelec do warg i przekręciłam usta w prawo. - Jak myślisz, polubisz się z Ianem?
- Ianem? Znam jednego i gdyby to był on, odpowiedziałbym stanowczo - NIE. - i wepchał ogromną ilość makaronu do ust. - Jednak szanse, że to właśnie on są zerowe więc odpowiedź brzmi nie wiem. - powiedział tak, że ledwo go zrozumiałam.
- Mam nadzieję, że tak. - bawiłam się jedzeniem na talerzu. - W końcu będę musiała z Wami wytrzymać dość długo. Niestety.  - spojrzałam na niego najbardziej poważnym głosem a potem wybuchłam śmiechem. - Biedna mała Lily wśród dwóch dużych chłopców. MA-SA-KRA.
Jake spojrzał na mnie z uśmiechem i wziął talerze do mycia.
- Wiesz Lily, jakikolwiek by nie był Ian, na pewno jestem dużo lepszy. - mówiąc to pokręcił swoim tyłkiem, prezentując jaki to nie jest.
- Mhmmm, nie powiedziałabym. - zaczęłąm się z nim przekomarzać. - Wiesz, jest taki niesamowicie pociągający. Zarost... Intensywnie morskie oczy. Mmmmm. Ideał.
Nagle zauważyłam jak w moim kierunku leci mokra ścierka, zrobiłam unik i ścierka uderzyła o lodówkę.
- Pudło niezdaro - wstałam i podeszłam do niego od tyłu. Stanęłam na palcach i oparłam głowę na jego ramieniu. - Oczywiście, że jesteś najlepszy, zazdrośniku. Jesteś tym najlepszym z najlepszych.
- To jest więcej najlepszych? - odwrócił głowę w moją stronę i na jego twarzy pojawił się cwaniacki uśmiech.
- No a co, sam jeden się po świecie błąkasz? - pocałowałam go w szyję i poszłam do łazienki uporządkować moje włosy.

Warkocz, był chyba odpowiedni. Wygodny, idealny na podróż. Kończyłam go zaplatać kiedy Jake przyszedł do mnie i spojrzał w lustro razem ze mną.
- Lubię Cię taką, z takim warkoczykiem. Wydajesz się wtedy taaaaaaaaaaaaka słodka. - uśmiechnął się i zlustrował moje odbicie. Trzymając wsuwkę w ustach odwróciłam się i niezrozumiale wyjąkałam.
- A co nie jestem słodka normalnie?
- Nie ma szans. Jesteś największym diabełkiem jakiego znam. - przeczesał swoje bujne włosy i spojrzał na zegarek. - Za pięć dziewiąta, zbieraj się!
- Ohh.. już? No dobrze. Minuta i jestem gotowa.

3 minuty później Jake znosił już torby a ja biegałam w tą i we w tę sprawdzając czy niczego nie zostawiłam. Wszystko mam. Ok. Jestem gotowa. Wzięłam swój podręczny plecak i wyszłam przed drzwi. Ostatni raz spojrzałam na swoje mieszkanie. To tutaj spędziłam ostatnie tygodnie swojego życia. Tutaj poznałam wielu znajomych, w tym Jake. Tutaj był mój azyl. Żegnaj. Żegnaj cały Nowy Yorku. Zamknęłam drzwi na klucz, który jak umówiłam się z właścicielką, później schowałam do skrzynki.
Na dole stały już nasze bagaże a z dali nadjeżdzał jakiś obskurny van. Gdzie ten Ian? Przecież nigdy się nie spóźniał.  Nagle van zaparkował tuż przede mną i z auta wytoczył się zadowolony z siebie Ian.
- No już myślałam... - w tym momencie przerwał mi Jake.
- IAN?! Co do cholery?! - widocznie zdenerwowany lustrował go swoim wzrokiem.
- O Jake...- Ian jak gdyby nic uśmiechnął się szeroko i oparł o swojego vana.  - Witaj braciszku!



__________________________
czas rozwinąć nudną akcję :) najlepsze przed nami :)