Friday, March 2, 2012

XI



- IAN?! Co do cholery?! - widocznie zdenerwowany lustrował go swoim wzrokiem.
- O Jake...- Ian jak gdyby nic uśmiechnął się szeroko i oparł się o swojego vana.  - Witaj braciszku!
Zdziwiona otworzyłam usta i stanęłam jak wryta. Oni są braćmi? Niemożliwe. Nie ma w nich żadnego podobieństwa. Nie byli ani do siebie podobni ani też nie mieli ani jednej wspólnej cechy. Patrzyłam jak Jake zaczyna tracić kontrolę nad sobą.
- Co to do cholery ma znaczyć? Co on tutaj robi Lil? - spojrzał na mnie i podniósł głos. - Czemu nie powiedziałaś? Czemu do cholery nie powiedziałaś, że to właśnie on?
- On... on z nami jedzie. - wykrztusiłam z siebie cicho.
Jake zacisnął szczękę i ze złością spojrzał w moją stronę. Ianowi zdecydowanie dostarczało to rozrywki.
- DO JASNEJ CHOLERY... nigdzie z nim nie pojadę. - wrzasnął.
- Oj no przestań Jacob, mną się będziesz przejmował? - ironicznie zapytał Ian i przeczesał swoje włosy.
- Skończ krzyczeć Jake. Uspokój się. Nie wiem co złego jest w tym, że miałbyś jechać gdzieś ze swoim bratem? -  nerwowo zaczesałam włosy do tyłu i przygryzłam wargę bojąc się tego, co odpowie Jake.
- No właśnie Jake. Wstydzisz się braciszka? - dodał z rozbawieniem Ian.
- Zamknij się, nie rozmawiam z Tobą. - zwrócił się do Iana. -To nie jest już mój brat i nie chcę mieć z nim nic wspólnego. - wykrzyczał mi w twarz i usiadł na schodach. - NIC. Rozumiesz?
Kompletnie nic nie rozumiałam.Wiedziałam tylko jedno, na pewno Jake przesadzał. Nie miał prawa po mnie wrzeszczeć i mieć do mnie pretensji. Zdenerwowana postanowiłam wziąć swój bagaż i włożyć go do bagażnika. Może było by mi łatwiej gdyby torba nie ważyła dwa razy więcej ode mnie. Widząc moje niezdarne próby pchania, ciągnięcia a nawet turlania torby Ian podszedł, złapał w jedną rękę i wrzucił do środka. Spojrzałam na niego z miną typu: " : OOOOOOOO"  a on w zamian posłał swój firmowy pół uśmiech.
- Nie waż się jej dotykać idioto. - widząc naszą wymianę gestów wtrącił się Jake. - Nie waż się nawet do niej podejść za blisko. - wyrzucił do Iana.
Ian tylko uśmiechnął się i podszedł do mnie i mnie najzwyczajniej przytulił. Nie minęła sekunda kiedy Jake podskoczył i znalazł się przy swoim wyższym bracie.
- Powiedziałem coś kurwa? Bierz te swoje brudne łapska od niej! - mówił już to przez zaciśnięte zęby a ręce zaciskał w pięści.
- Wyluuuuzuj. Co mi niby możesz zrobić? - zadrwił z niego Ian.
- USPOKÓJCIE SIĘ!! - stanęłam między nimi tak by nie doszło do żadnych rękoczynów. - Nie rozumiem co między Wami jest, ale zaraz wyruszam. Z Tobą czy też nie, Jake. - ziirytowana spojrzałam mu w oczy. - Szybka, męska decyzja. Jedziesz czy nie?
Jake odwrócił się i z powrotem usiadł na schodach. Schował swoją głowę między kolana i zaczął coś klnąć pod nosem. Ja tymczasem odwróciłam się do zadowolonego bruneta i uderzyłam go w ramię.
- Nie mogłeś mi powiedzieć, że to Twój brat?
- Gdybym Ci powiedział, myślisz, że byłaby szansa, żeby teraz z nami jechał? Odpowiem za Ciebie. Nie. - położył rękę na moim ramieniu. - Spokojnie, on pojedzie. Pojedzie, żeby zrobić mi na złość. - odwrócił się i poszedł wsiąść do vana. Ja w tymczasie usiadłam koło Jake'a i oparłam swoją głowę o jego ramię.
- Przepraszam.. nie wiedziałam. Jeśli nie chcesz jechać... Zostań. Zrozumiem. - chłopak przysłonił mi usta dłonią.
- Pojadę by Cię chronić. Nie możesz sama jechać z tym dupkiem. - pocałował mnie w nos. - Nie mam pojęcia jak mi to kiedykolwiek wynagrodzisz - uśmiechnął się i wstał by zanieść swoje bagaże.
 Wrócił do mnie i podał mi rękę, żebym wstała.
- Ale nie licz na to, że będę z tym idiotą w miłych relacjach. Nigdy.


W vanie było dość sporo miejsca, przednia część, gdzie siedział kierowca, była oddzielona tekturową scianką od tylniej cześć vana. Z tyłu były dwie stare sofy wmontowane w byle jaki sposób. Była też mała lodóweczka i gitara, która jak się domyślałam, musiała być Iana. Na kanapie obok spał teraz Jake, który wtulony w swoją koszulę mówił coś przez sen. Nie było już na jego twarzy tej złości, która ciskała we mnie swoim pociskami dwie godizny wcześniej. Ja zaś siedziałam i spoglądając przez okienko rozmyślałam nad wszystkim. Nie rozumiem, jak Jake mógł nazwać Iana złym człowiekiem. Dla mnie był jednym z lepszych ludzi jakich poznałam. Był taki inny, uroczy na swój sposób. Zawsze uśmiechnięty, miły, pogodny. Czarował każdego kogo spotkał. Postukałam w teksturkę i Ian zatrzymał się na poboczu. Przesiadłam się do Iana by popytać go o parę rzeczy. Ian ruszył i puścił płytę three days grace. Let it die rozbrzmiewało teraz w moich uszach a ja próbowałam ułożyć w głowie jakieś sensowne pytania.
- Ian?
- Ta?
- Dlaczego to wszystko tak go zdenerwowało?
- Długa histroia mała.
- Mamy dużo czasu.
- Niech Ci będzie. Kiedyś, jakieś 5 lat temu...

RETROSPEKCJA.
Chłodny marcowy poranek, wkońcu mogłem opuścić areszt i skierować się do domu. Do domu... w którym nikt mnie już nie chciał. Może jedynie mała Danielle za mną tęskniła. Na liście ojca byłem już oficjalnie skreślony. Teraz mogłem dopisać do swojego małego policyjnego CV kolejną rzecz - Handel narkotykami. Dobry zawód, dawał dobrą kasę. Mogłem sobie pozwolić na auto, na nowe ciuchy, mogłem zabierać Dan na zakupy które przecież tak uwielbiała. Nie mogłem jednak narażać teraz ani siebie ani swojej malutkiej siostrzyczki na niebezpieczeństwo. Musiałem skończyć z tym. Wracałem do mojego starego dobrego Brooklynu i myślałem co nowego przynieesie mi moje życie. Adrenalina. Liczyła się tylko ona. Byłem od niej uzależniony. Szybka jazda, szybkie numerki, niebezpieczeństwo. Moje życie było jedną wielką zabawą i tylko moja śmierć mogła ją skończyć. Nagle poczułem wibracje w telefonie i odebrałem telefon.
- Ian Thompson?
- Tak?
- Przed chwilą do szpitala trafił pański brat wraz z siostrą i Lily Smith. Bratu i siostrze nie zagraża niebezpieczeństwo, natomiast jeżeli chodzi o dziewczynę...
- Lily? Co jest z Lily?
- Jest w stanie krytycznym...
- Jaki to szpital? Sala? Cokolwiek?
- New York Downtown Hospital, OIOM, 14.
Rozłączyłem się i pobiegłem do stacji metra. Pół godziny jazdy przez NY by dotrzeć do kliniki były najgorszą chwilą mojego życia. Nie potrafiłem racjonalnie myśleć, mój oddech ciągle się gubił. Moja Lily. Mój cały świat. Dziewczyna dla której mógłbym oddać całe swoje życie. Byłem w niej zakochany jak wariat. Żyłem dla niej, oddychałem dla niej. Cały mój świat to ona. Nigdy mnie nie skreśliła, zawsze była przy mnie. Łza spłynęła mi po policzku. Nie obchodziło mnie teraz, co myślą ludzie o płaczącym facecie. Obchodziła mnie tylko ona. W końcu moja stacja. Biegłem, nie zatrzymując się. Potrącałem ludzi, słyszałem milion przekleństw w moim kierunku. Walcie się. Bieg do kliniki zajął mi 10 minut. Stałem przed recepcją i czekałem w kolejce ludzi. Nie możliwe, nagle tysiące ludzi przypomniało sobie, że ten szpital istnieje? Przepchałem się bliżej kasy i rzuciłem.
- OIOM?
- Drugie piętro.
Biegłem jak szalony przez cały szpital. Zakaz biegania? Super. Walę na to. W końcu trafiłem na odpowiedni oddział. Zobaczyłem siedzącego zapłakanego Jake'a i Danielle śpiącą na krześle.  Pocałowałem małą w policzek a następnie poszturchnęłem Jake.
- Coś Ty do cholery narobił?
Zauważyłem łzy spływające po jego policzku.
- Ian, ja nie chciałem... Ian, co ja mam zrobić? Chciałem tylko się z nimi przejechać zanim wrócisz...
- Coś TY narobił... - podeszłem do szklanej ściany i zobaczyłem moją Lily całą w bandażach. Była podłączona do aparatury, wokół niej chodziło mnóstwo osób. Nagle coś się stało. Ludzie nerwowo zaczęli czegoś szukać, krzątać się przy niej. Zasłonili żaluzję. Wszystko działo się w ułamkach sekundy. Krzyki. Szum. W moich uszach obijało się wiele różnych dźwięków. Nagle cisza. Sposród ciszy wyłonił się jeden głos:
- Ona nie żyje, nie możemy już nic zrobić, pójdź powiedzieć dzieciakom...
Straciłem kontrolę nad sobą. Wybiegłem na korytarz a stamtąd na sam dół. Skończyłem biec dopiero przed szpitalem i usiadłem na jakieś ławce. To nie mogła być prawda. Nie mogłem jej stracić. Nie teraz.  Mój świat... Mój cały świat odszedł. Moja uśmiechnięta piegowata Lily. Moja niezdara. Czułem teraz każdy jej dotyk na sobie, jej słowa, kiedy wracałem do niej po każdym moim wybryku. Zamknęłęm oczy. Zobaczyłęm mojego anioła, stał koło mnie.
- Ian, jestem z Tobą. Zawsze będę. Kocham Cię. - uśmiechnęła się najpiękniejszym uśmiechem na świecie. - Nie rób nic głupiego. Pamiętaj, Kocham Cię... - nagle jej obraz przestał być intensywny, widziałem jak odchodzi... Jak mój świat wymyka się z moich rąk.
- Lily nie! Zostań! Proszę! Nie odchodź! Lil... - nie miałem siły dłużej krzyczeć. Zwinęłem się w kłębek i zaczęłem płakać. Byłem bezsilny. W głowie ciąglę słyszałem tylko "biiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiip" które wydawało się nie mieć końca. Moje serce teraz było rozrywane na milion części, każda z nich wbijała się we mnie i powodowała trwałe rany. Dźwięk stawał się coraz głośniejszy. W głowie pojawiały się urywki wspomnień z Lili. Krwawiłem od środka. Czułem jak z każdą łzą tracę siebie. Czułem się taki pusty. Całą moją miłość zastąpiła chęć zemsty. I nienawiść. Nienawiść do własnego brata...

***
Widziałam w oczach Iana łzy. Nie wierzyłam, że on... Jake... że poróżniło ich tak straszne wydarzenie. Nie rozumiałam jednak czemu to właśnie Jake tak bardzo nienawidził swojego brata. Czy nie powinno być na odwrót? Ian cierpiał do dziś. Szukał ucieczki we wszystkim co złe. Tak bardzo było mi go szkoda. Położyłam dłoń na jego dłoni oparłam głowę na jego ramieniu.
- Ian, dziękuję, że mi to opowiedziałeś. Jeżeli będziesz chciał powiedzieć mi coś więcej, zawsze jestem do Twojej dyspozycji. Jeżeli będziesz chciał cokolwiek... też będę.
Poczułam jak łza kapnęła na moje włosy. Nie musiał nic odpowiadać ani i ja nie musiałam już nic mówić. Dopiero po pewnym czasie podniósł moją głowę i zdjął moją rękę.
- Twój bohater zabronił mi Cię dotykać, nie wiem czy pamiętasz. - uśmiechnął się do mnie.
- Mój bohater nie może decydować o tym. Po za tym, to ja Cię dotknęłam. - spojrzałam się w jego stronę. - Ona nazywała się jak ja... - podjęłam trudny temat.
- I wyglądała podobnie do Ciebie. Też była piegowata, miała niebieskie oczy. No i tak jak Ty była niezdarą.
- Widocznie każda Lily tak ma.
- No możliwe. - spojrzał na zegarek. - Jedziemy już 4 godziny, może jakiś mały postój?




__________________________________________
Sporo pytań bez odpowiedzi. No cóż. ;-)

5 comments:

  1. podoba mi się, no! ;3
    nie mogę doczekać się następnego rozdziału !
    [directionstory.blogspot.com] [directionstory-second-life.blogspot.com]

    ReplyDelete
  2. OMG! Super!
    Bardzo mi sie podoba.
    A ta nizdarność Lily, przypomina mi to dawna mnie xD
    Też taka byłam ;p
    Z niecierpliwością czekam na next ^^
    [alice-mysterious-story.blog.onet.pl]

    ReplyDelete
  3. wow, ciekawie :D przeczytałam już całość i strasznie mi się podoba ;) zniecierpliwiona czekam na kolejne rozdziały :D
    ~ mary z gingerhead.blog.onet.pl

    ReplyDelete
  4. cudowne. świetna historia! :*

    ReplyDelete