Sunday, March 25, 2012

?

Chętnie chciałabym dodać nowy "rozdział" z nowymi poczynaniami Lily, ale jak na razie, muszę tylko Was poinformować o niezbyt fajnej - przynajmniej dla mnie sprawie.

Jeżeli chodzi o poczynania Lily- jestem pewna, że znajdą swoją kontynuację. Ale kiedy? Tego już nie wiem. Mam w głowie pełno pomysłów, lecz mało czasu i chyba... umiejętności. Obiecuję, że następny rozdział będzie lepszy, staranniejszy, bardziej przemyślany i na pewno Was zaskoczy.

Was? Tych, którzy od czasu do czasu tu zaglądają i lubią Lily.

Chyba za bardzo lubię Lil, żeby móc się z nią rozstać, jednak wolę nie pisać na "odwal" chłamu tylko przeczekać ten nie produktywny okres i złapać wszystkie pomysły w całość.

jeżeli chcesz wiedzieć kiedy nowość u Lil już zawita, to zapraszam na tt - @pepperek :)


Sunday, March 4, 2012

stop.

Zatrzymaliśmy się w Ocean City, małym miasteczku wybrzeżu. Na plaży było pełno dzieciaków kąpiących się w spokojnym dziś Atlantyku. Była już 13 więc dość mocno zgłodniałam. Na deptaku przy plaży znaleźliśmy knajpkę o nazwie Alaska Stand. Usiedliśmy w stoliku przy oknie wychodzącym na ocean. Różnokolorowe parasole, roześmiane buźki maluchów, panowie grający w siatkówkę na boisku, całe to życie na plaży właściwie, idealnie kontrastowało ze spokojnie obijającymi się po plaży falami. Na horyzoncie można było zobaczyć dwa statki, jeden - drewniany, malutki, z różowym masztem - szczególnie wytykany przez malców, drugi zaś wiele większy, rejsowy, zadziwiał swoją idealną posturą.
Uwielbiałam wybrzeże. Klimat, którego nie można było nigdzie indziej znaleźć. Długie, prawie nieskończone deptaki wijące się równolegle do linii brzegu na których szło kupić wszystko. Począwszy od malutkich, kolorowych muszelek kończąc na metrowych zapiekankach. Słońce, mewy, szum morza. Wszystko to sprawiało, że czułam się tutaj tak dobrze. Ciesze się, że właśnie tutaj postanowiliśmy się zatrzymać. Ocean City było miastem położonym na półwyspie. Z dwóch stron otoczone było wodą, z jednej - rozległym Atlantykiem, z drugiej - małą zatoką. Przejście znad zatoki na drugą stronę nie zajmowało więcej niż 15 minut. Szkoda, że planowo mieliśmy zatrzymać się tutaj maksymalnie na parę godzin.
- Lily, co chcesz? - Jake przerwał mi moje rozmyślania i pokazał na kartę. - Leży przed Tobą od jakiś 10 minut, czas najwyższy na przykład... otworzyć ją i coś wybrać. Co Ty na to? - uśmiechnął się i otworzył menu.
45 różnych pozycji. 45 różnych potraw. Jak ja wybiorę? Postawmy na fart. Zaczęłam jeździć w góre i na dół palcem kidy usłyszałam czyjś głos.
- Stop - powiedział Ian i puścił mi oczko.
Trafiłam na jakąś rybę i wzięłam do tego wodę mineralną. Jake wziął kartę i poszedł złożyć zamówienie.
Ian siedział już przy stole ze swoimi szaszłykami i pochłaniał je.
- Skąd wiedziałeś, że akurat to robię? - zapytałam myśląc o wybieraniu potraw.
- Też zawsze tak zamawiam. Czytanie wszystkiego po kolej nudzi. - napakował w usta kolejny kawałek kurczaka i uśmiechnął się z pełnymi ustami. Odwzajemniłam uśmiech i znowu spojrzałam za okno. Jakaś para siedziała na piasku. Rudowłosa w pewnym momencie przewróciła chłopaka na piasek i zaczęła go łaskotać. Widac było, że są szczęśliwi. Przypomniałam sobie wieczór, kiedy Jake do mnie przyszedł. Kiedy też byliśmy szczęśliwi mogąc być we dwoje i robić różne głupie rzeczy. Na naszych twarzach ciągle gościł uśmiech, po którym teraz... nie ma śladu. Wszystko teraz było takie sztuczne. Ian ciągle próbował rozluźnić sytuację i sypał jakimiś anegdotkami, ale gdy tylko odzywał się choćby na chwilę Jake piorunował go spojrzeniem. Jake wrócił z jedzeniem i na nowo zapadła głucha cisza. W końcu nie wytrzymałam i podjęłam cięzki temat.
- Długo jeszcze będę musiała patrzeć, jak piorunujesz wzorkiem Iana? - powiedziałam i jakby od niechcenia wzięłam frytkę do buzi.
- Całe życie kochanie. - uśmiechnął się i wziął się za swoje jedzenie.
- Oh skończ w końcu.. to jest nudne. Jedziemy we trójkę to znaczy, że musimy się jakoś znosić.
- No właśnie Jake, schowaj swoje urazy do pojemniczka i weź wyluzuj. - wtrącił się Ian kończąc ostatni szaszłyk.
- Mogę spróbować ewentualnie. Nic nie obiecuje...
Znowu zapadła głucha cisza. Gdyby nie to, że Ian zaczął opowiadać o tym jak kiedyś już tu był to pewnie siedzielibyśmy grzebiąc w pustych talerzach. Znowu cisza.
- Ohhh come on, zróbmy coś? Jest tak ładnie a my siedzimy tutaj. Chodźmy na plażę - wzrok chłopaków od razu się rozjaśnił i widać było, że pomysł im się spodobał.
W trójkę szliśmy zatłoczoną plażą wymijając spieczonych już ludzi. W pewnym momencie Jake złapał mnie i wziął na ręcę i ruszył w stronę oceanu. Letnia woda orzeźwiała i dawała ukojenie od ciepłego powietrza. Kolejne fale przebijały się przez nas kiedy Jake prowadził mnie na coraz głębsze tereny. Nie obchodziło mnie to, że jestem w ciuchach, że wszyscy patrzą sie na nas jak na idiotów. Kiedy dotarliśmy do miejsca gdzie moje metr sześćdziesiąt nie dotykało dna Jake przyciągnął mnie bliżej do siebie i zaczął całować. Mój Jake. Tęskniłam. Nie zauwazyłam kiedy postanowił zmienić położenie i po prostu zanurzył mnie pod wodę. Wynurzyłam się a moje mokre włosy od razu skręciły się w loczki.
- Wiedziałam! - i zaczęłam chłopaka namiętnie chlapać.
Około 16 wyjechaliśmy z miasta i ruszyliśmy w stronę nieznanego. Teraz prowadził Jake a ja dzielnie towarzyszyłam mu z przodu. W radio leciały jakieś stare hity więc wydzieraliśmy się na całe gardło.
Po paru godzinach jazdy ściemniło się i moje oczy zmęczone jazdą automatycznie zamykały się. W ciągu paru minut rozłożyłam się na siedzeniu i zasnęłam.
- Zwiększ przepływ kroplówki! - darł się ktoś z końca sali. Sala. Zgasły zielony. Ohydny zgasły zielony otaczał teraz moje białe łóżko. W tle słyszałam beep beep beep. Wokół mnie kręciły się teraz nieznajome osoby. Dotykały mnie jakbym była lalką. Mówili nie zrozumiałym mi językiem. Chciałam, żeby wyszli. Natychmiast. Próbowałam powiedzieć cokolwiek ale moje gardło zaciśniało się i nie potrafiłam wydać żadnego dźwięku. Zaczęłam w umyślę poruszać swoimi kończynami, żeby wyrwać się z łóżka. Żadna z nich jednak nie poruszyła się choćby o milimetr. Nagle beep beep beep przemieniło się w przeraźliwy przeciągły dźwięk. Spojrzałam w prawo. Zobaczyłam twarz Jake'a. Była teraz cała we łzach a jego zielone oczy nagle stały się przeraźliwie smutne. Czemu był taki smutny? Chciałam wstać i pocieszyć go. Nie potrafiłam jednak. Coraz to nowi ludzi robili coś z moim ciałem. Czułam nacisk na moją klatkę. Mój mostek łamał się pod ciężarem ich dłoni. Nie czułam jednak bólu. Nawet prąd który przenikał każdy milimetr mojego ciała nie sprawiał mi bólu. Twarz Jake'a coraz bardziej zalewała się łzami. Uderzał pięściami o szybę. Kochanie, co się stało? Czemu płaczesz? Było mi coraz bardziej smutno. Z całej siły chciałam poprawić mu humor. Nagle dłonie z mojego ciała zniknęły. 
- Ona nie żyje. 
Kto nie żyje? Jake? Co się dzieje? Powiedz mi proszę. Przyjdź tutaj, czemu stoisz za szybą? Nagle za moim Jake'iem pojawił się wysoki brunet. Na jego twarzy też spływały łzy. Ian? Co z Wami nie tak? Czemu nie chcecie mi powiedzieć? Nagle ludzie zaczęli wychodzić z mojej sali i światła zaczynały gasnąć. Twarz moich przyjaciół ciemniała, ledwo widziałam ich kontury. Coraz mniej światła. Ian znikł. Widziałam już teraz tylko kontur twarzy Jake'a i łzę która spływała po krawędzi policzka. Gdzie idziecie? Czemu mnie zostawiacie? Halo? Od kiedy to tacy jesteście? Ostatnie światło zgasło. Zostałam sama. Ciemność. Zostawiliście mnie. Samą. Panika zaczęła ogarniać moje ciało. Bałam się ciemności. Nagle mój umysł zebrał wszystko w całość. " Ona nie żyje" - to byłam ja. Leżałam nie żywa na jednym ze szpitalnych łóżek. Sama. Zostawiłam Jake'a i Iana. Ciemność. Niemy krzyk. Cisza. Koniec. Już po wszystkim.






______________________________
taki nic nie znaczący ot co.
do następnego piątku! :)

Friday, March 2, 2012

XI



- IAN?! Co do cholery?! - widocznie zdenerwowany lustrował go swoim wzrokiem.
- O Jake...- Ian jak gdyby nic uśmiechnął się szeroko i oparł się o swojego vana.  - Witaj braciszku!
Zdziwiona otworzyłam usta i stanęłam jak wryta. Oni są braćmi? Niemożliwe. Nie ma w nich żadnego podobieństwa. Nie byli ani do siebie podobni ani też nie mieli ani jednej wspólnej cechy. Patrzyłam jak Jake zaczyna tracić kontrolę nad sobą.
- Co to do cholery ma znaczyć? Co on tutaj robi Lil? - spojrzał na mnie i podniósł głos. - Czemu nie powiedziałaś? Czemu do cholery nie powiedziałaś, że to właśnie on?
- On... on z nami jedzie. - wykrztusiłam z siebie cicho.
Jake zacisnął szczękę i ze złością spojrzał w moją stronę. Ianowi zdecydowanie dostarczało to rozrywki.
- DO JASNEJ CHOLERY... nigdzie z nim nie pojadę. - wrzasnął.
- Oj no przestań Jacob, mną się będziesz przejmował? - ironicznie zapytał Ian i przeczesał swoje włosy.
- Skończ krzyczeć Jake. Uspokój się. Nie wiem co złego jest w tym, że miałbyś jechać gdzieś ze swoim bratem? -  nerwowo zaczesałam włosy do tyłu i przygryzłam wargę bojąc się tego, co odpowie Jake.
- No właśnie Jake. Wstydzisz się braciszka? - dodał z rozbawieniem Ian.
- Zamknij się, nie rozmawiam z Tobą. - zwrócił się do Iana. -To nie jest już mój brat i nie chcę mieć z nim nic wspólnego. - wykrzyczał mi w twarz i usiadł na schodach. - NIC. Rozumiesz?
Kompletnie nic nie rozumiałam.Wiedziałam tylko jedno, na pewno Jake przesadzał. Nie miał prawa po mnie wrzeszczeć i mieć do mnie pretensji. Zdenerwowana postanowiłam wziąć swój bagaż i włożyć go do bagażnika. Może było by mi łatwiej gdyby torba nie ważyła dwa razy więcej ode mnie. Widząc moje niezdarne próby pchania, ciągnięcia a nawet turlania torby Ian podszedł, złapał w jedną rękę i wrzucił do środka. Spojrzałam na niego z miną typu: " : OOOOOOOO"  a on w zamian posłał swój firmowy pół uśmiech.
- Nie waż się jej dotykać idioto. - widząc naszą wymianę gestów wtrącił się Jake. - Nie waż się nawet do niej podejść za blisko. - wyrzucił do Iana.
Ian tylko uśmiechnął się i podszedł do mnie i mnie najzwyczajniej przytulił. Nie minęła sekunda kiedy Jake podskoczył i znalazł się przy swoim wyższym bracie.
- Powiedziałem coś kurwa? Bierz te swoje brudne łapska od niej! - mówił już to przez zaciśnięte zęby a ręce zaciskał w pięści.
- Wyluuuuzuj. Co mi niby możesz zrobić? - zadrwił z niego Ian.
- USPOKÓJCIE SIĘ!! - stanęłam między nimi tak by nie doszło do żadnych rękoczynów. - Nie rozumiem co między Wami jest, ale zaraz wyruszam. Z Tobą czy też nie, Jake. - ziirytowana spojrzałam mu w oczy. - Szybka, męska decyzja. Jedziesz czy nie?
Jake odwrócił się i z powrotem usiadł na schodach. Schował swoją głowę między kolana i zaczął coś klnąć pod nosem. Ja tymczasem odwróciłam się do zadowolonego bruneta i uderzyłam go w ramię.
- Nie mogłeś mi powiedzieć, że to Twój brat?
- Gdybym Ci powiedział, myślisz, że byłaby szansa, żeby teraz z nami jechał? Odpowiem za Ciebie. Nie. - położył rękę na moim ramieniu. - Spokojnie, on pojedzie. Pojedzie, żeby zrobić mi na złość. - odwrócił się i poszedł wsiąść do vana. Ja w tymczasie usiadłam koło Jake'a i oparłam swoją głowę o jego ramię.
- Przepraszam.. nie wiedziałam. Jeśli nie chcesz jechać... Zostań. Zrozumiem. - chłopak przysłonił mi usta dłonią.
- Pojadę by Cię chronić. Nie możesz sama jechać z tym dupkiem. - pocałował mnie w nos. - Nie mam pojęcia jak mi to kiedykolwiek wynagrodzisz - uśmiechnął się i wstał by zanieść swoje bagaże.
 Wrócił do mnie i podał mi rękę, żebym wstała.
- Ale nie licz na to, że będę z tym idiotą w miłych relacjach. Nigdy.


W vanie było dość sporo miejsca, przednia część, gdzie siedział kierowca, była oddzielona tekturową scianką od tylniej cześć vana. Z tyłu były dwie stare sofy wmontowane w byle jaki sposób. Była też mała lodóweczka i gitara, która jak się domyślałam, musiała być Iana. Na kanapie obok spał teraz Jake, który wtulony w swoją koszulę mówił coś przez sen. Nie było już na jego twarzy tej złości, która ciskała we mnie swoim pociskami dwie godizny wcześniej. Ja zaś siedziałam i spoglądając przez okienko rozmyślałam nad wszystkim. Nie rozumiem, jak Jake mógł nazwać Iana złym człowiekiem. Dla mnie był jednym z lepszych ludzi jakich poznałam. Był taki inny, uroczy na swój sposób. Zawsze uśmiechnięty, miły, pogodny. Czarował każdego kogo spotkał. Postukałam w teksturkę i Ian zatrzymał się na poboczu. Przesiadłam się do Iana by popytać go o parę rzeczy. Ian ruszył i puścił płytę three days grace. Let it die rozbrzmiewało teraz w moich uszach a ja próbowałam ułożyć w głowie jakieś sensowne pytania.
- Ian?
- Ta?
- Dlaczego to wszystko tak go zdenerwowało?
- Długa histroia mała.
- Mamy dużo czasu.
- Niech Ci będzie. Kiedyś, jakieś 5 lat temu...

RETROSPEKCJA.
Chłodny marcowy poranek, wkońcu mogłem opuścić areszt i skierować się do domu. Do domu... w którym nikt mnie już nie chciał. Może jedynie mała Danielle za mną tęskniła. Na liście ojca byłem już oficjalnie skreślony. Teraz mogłem dopisać do swojego małego policyjnego CV kolejną rzecz - Handel narkotykami. Dobry zawód, dawał dobrą kasę. Mogłem sobie pozwolić na auto, na nowe ciuchy, mogłem zabierać Dan na zakupy które przecież tak uwielbiała. Nie mogłem jednak narażać teraz ani siebie ani swojej malutkiej siostrzyczki na niebezpieczeństwo. Musiałem skończyć z tym. Wracałem do mojego starego dobrego Brooklynu i myślałem co nowego przynieesie mi moje życie. Adrenalina. Liczyła się tylko ona. Byłem od niej uzależniony. Szybka jazda, szybkie numerki, niebezpieczeństwo. Moje życie było jedną wielką zabawą i tylko moja śmierć mogła ją skończyć. Nagle poczułem wibracje w telefonie i odebrałem telefon.
- Ian Thompson?
- Tak?
- Przed chwilą do szpitala trafił pański brat wraz z siostrą i Lily Smith. Bratu i siostrze nie zagraża niebezpieczeństwo, natomiast jeżeli chodzi o dziewczynę...
- Lily? Co jest z Lily?
- Jest w stanie krytycznym...
- Jaki to szpital? Sala? Cokolwiek?
- New York Downtown Hospital, OIOM, 14.
Rozłączyłem się i pobiegłem do stacji metra. Pół godziny jazdy przez NY by dotrzeć do kliniki były najgorszą chwilą mojego życia. Nie potrafiłem racjonalnie myśleć, mój oddech ciągle się gubił. Moja Lily. Mój cały świat. Dziewczyna dla której mógłbym oddać całe swoje życie. Byłem w niej zakochany jak wariat. Żyłem dla niej, oddychałem dla niej. Cały mój świat to ona. Nigdy mnie nie skreśliła, zawsze była przy mnie. Łza spłynęła mi po policzku. Nie obchodziło mnie teraz, co myślą ludzie o płaczącym facecie. Obchodziła mnie tylko ona. W końcu moja stacja. Biegłem, nie zatrzymując się. Potrącałem ludzi, słyszałem milion przekleństw w moim kierunku. Walcie się. Bieg do kliniki zajął mi 10 minut. Stałem przed recepcją i czekałem w kolejce ludzi. Nie możliwe, nagle tysiące ludzi przypomniało sobie, że ten szpital istnieje? Przepchałem się bliżej kasy i rzuciłem.
- OIOM?
- Drugie piętro.
Biegłem jak szalony przez cały szpital. Zakaz biegania? Super. Walę na to. W końcu trafiłem na odpowiedni oddział. Zobaczyłem siedzącego zapłakanego Jake'a i Danielle śpiącą na krześle.  Pocałowałem małą w policzek a następnie poszturchnęłem Jake.
- Coś Ty do cholery narobił?
Zauważyłem łzy spływające po jego policzku.
- Ian, ja nie chciałem... Ian, co ja mam zrobić? Chciałem tylko się z nimi przejechać zanim wrócisz...
- Coś TY narobił... - podeszłem do szklanej ściany i zobaczyłem moją Lily całą w bandażach. Była podłączona do aparatury, wokół niej chodziło mnóstwo osób. Nagle coś się stało. Ludzie nerwowo zaczęli czegoś szukać, krzątać się przy niej. Zasłonili żaluzję. Wszystko działo się w ułamkach sekundy. Krzyki. Szum. W moich uszach obijało się wiele różnych dźwięków. Nagle cisza. Sposród ciszy wyłonił się jeden głos:
- Ona nie żyje, nie możemy już nic zrobić, pójdź powiedzieć dzieciakom...
Straciłem kontrolę nad sobą. Wybiegłem na korytarz a stamtąd na sam dół. Skończyłem biec dopiero przed szpitalem i usiadłem na jakieś ławce. To nie mogła być prawda. Nie mogłem jej stracić. Nie teraz.  Mój świat... Mój cały świat odszedł. Moja uśmiechnięta piegowata Lily. Moja niezdara. Czułem teraz każdy jej dotyk na sobie, jej słowa, kiedy wracałem do niej po każdym moim wybryku. Zamknęłęm oczy. Zobaczyłęm mojego anioła, stał koło mnie.
- Ian, jestem z Tobą. Zawsze będę. Kocham Cię. - uśmiechnęła się najpiękniejszym uśmiechem na świecie. - Nie rób nic głupiego. Pamiętaj, Kocham Cię... - nagle jej obraz przestał być intensywny, widziałem jak odchodzi... Jak mój świat wymyka się z moich rąk.
- Lily nie! Zostań! Proszę! Nie odchodź! Lil... - nie miałem siły dłużej krzyczeć. Zwinęłem się w kłębek i zaczęłem płakać. Byłem bezsilny. W głowie ciąglę słyszałem tylko "biiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiip" które wydawało się nie mieć końca. Moje serce teraz było rozrywane na milion części, każda z nich wbijała się we mnie i powodowała trwałe rany. Dźwięk stawał się coraz głośniejszy. W głowie pojawiały się urywki wspomnień z Lili. Krwawiłem od środka. Czułem jak z każdą łzą tracę siebie. Czułem się taki pusty. Całą moją miłość zastąpiła chęć zemsty. I nienawiść. Nienawiść do własnego brata...

***
Widziałam w oczach Iana łzy. Nie wierzyłam, że on... Jake... że poróżniło ich tak straszne wydarzenie. Nie rozumiałam jednak czemu to właśnie Jake tak bardzo nienawidził swojego brata. Czy nie powinno być na odwrót? Ian cierpiał do dziś. Szukał ucieczki we wszystkim co złe. Tak bardzo było mi go szkoda. Położyłam dłoń na jego dłoni oparłam głowę na jego ramieniu.
- Ian, dziękuję, że mi to opowiedziałeś. Jeżeli będziesz chciał powiedzieć mi coś więcej, zawsze jestem do Twojej dyspozycji. Jeżeli będziesz chciał cokolwiek... też będę.
Poczułam jak łza kapnęła na moje włosy. Nie musiał nic odpowiadać ani i ja nie musiałam już nic mówić. Dopiero po pewnym czasie podniósł moją głowę i zdjął moją rękę.
- Twój bohater zabronił mi Cię dotykać, nie wiem czy pamiętasz. - uśmiechnął się do mnie.
- Mój bohater nie może decydować o tym. Po za tym, to ja Cię dotknęłam. - spojrzałam się w jego stronę. - Ona nazywała się jak ja... - podjęłam trudny temat.
- I wyglądała podobnie do Ciebie. Też była piegowata, miała niebieskie oczy. No i tak jak Ty była niezdarą.
- Widocznie każda Lily tak ma.
- No możliwe. - spojrzał na zegarek. - Jedziemy już 4 godziny, może jakiś mały postój?




__________________________________________
Sporo pytań bez odpowiedzi. No cóż. ;-)

Friday, February 24, 2012

X

Wszystko było już gotowe, czerwona walizka stała pod drzwiami czekając na zniesienie jej na dół. Zapasy popakowane do kartonów ułożyłam w wieżę, która wyglądała jakby się miała zaraz rozwalić. Fakt. Nie byłam dobrym budowniczym. Było parę minut po ósmej, kiedy usłyszałam pukanie i w drzwiach pojawił się Jake. Prócz wielkiego plecaka, w rękach trzymał dwie porcje chińskiego żarcia.
- Witaj kochanie - odłożył plecak i podszedł podarować mi buziaka w czoło. - Mam trochę dobroci, tak na śniadanko. - puścił oczko i poszedł do kuchni.
Uśmiechnęłam się i podążyłam za nim. Uwielbiam go! Jest taki kochany, tak bardzo troszczy się o mnie. Mój Jake. Jak mogłam chcieć go tu zostawić? Mniejsza. Teraz leżał przede mną talerz chińskiego makaronu i jakieś warzywa.
- Mmmm. Wygląda pysznie! - zwróciłam się do zielonookiego.
- Jedz, jedz. Nie tylko tak wygląda ale też smakuje - odpowiedział.
Zabrałam się za jedzenie przy okazji zastanawiając się nad tym, jak to wszystko będzie wyglądać.
- Jake? - przystawiłam widelec do warg i przekręciłam usta w prawo. - Jak myślisz, polubisz się z Ianem?
- Ianem? Znam jednego i gdyby to był on, odpowiedziałbym stanowczo - NIE. - i wepchał ogromną ilość makaronu do ust. - Jednak szanse, że to właśnie on są zerowe więc odpowiedź brzmi nie wiem. - powiedział tak, że ledwo go zrozumiałam.
- Mam nadzieję, że tak. - bawiłam się jedzeniem na talerzu. - W końcu będę musiała z Wami wytrzymać dość długo. Niestety.  - spojrzałam na niego najbardziej poważnym głosem a potem wybuchłam śmiechem. - Biedna mała Lily wśród dwóch dużych chłopców. MA-SA-KRA.
Jake spojrzał na mnie z uśmiechem i wziął talerze do mycia.
- Wiesz Lily, jakikolwiek by nie był Ian, na pewno jestem dużo lepszy. - mówiąc to pokręcił swoim tyłkiem, prezentując jaki to nie jest.
- Mhmmm, nie powiedziałabym. - zaczęłąm się z nim przekomarzać. - Wiesz, jest taki niesamowicie pociągający. Zarost... Intensywnie morskie oczy. Mmmmm. Ideał.
Nagle zauważyłam jak w moim kierunku leci mokra ścierka, zrobiłam unik i ścierka uderzyła o lodówkę.
- Pudło niezdaro - wstałam i podeszłam do niego od tyłu. Stanęłam na palcach i oparłam głowę na jego ramieniu. - Oczywiście, że jesteś najlepszy, zazdrośniku. Jesteś tym najlepszym z najlepszych.
- To jest więcej najlepszych? - odwrócił głowę w moją stronę i na jego twarzy pojawił się cwaniacki uśmiech.
- No a co, sam jeden się po świecie błąkasz? - pocałowałam go w szyję i poszłam do łazienki uporządkować moje włosy.

Warkocz, był chyba odpowiedni. Wygodny, idealny na podróż. Kończyłam go zaplatać kiedy Jake przyszedł do mnie i spojrzał w lustro razem ze mną.
- Lubię Cię taką, z takim warkoczykiem. Wydajesz się wtedy taaaaaaaaaaaaka słodka. - uśmiechnął się i zlustrował moje odbicie. Trzymając wsuwkę w ustach odwróciłam się i niezrozumiale wyjąkałam.
- A co nie jestem słodka normalnie?
- Nie ma szans. Jesteś największym diabełkiem jakiego znam. - przeczesał swoje bujne włosy i spojrzał na zegarek. - Za pięć dziewiąta, zbieraj się!
- Ohh.. już? No dobrze. Minuta i jestem gotowa.

3 minuty później Jake znosił już torby a ja biegałam w tą i we w tę sprawdzając czy niczego nie zostawiłam. Wszystko mam. Ok. Jestem gotowa. Wzięłam swój podręczny plecak i wyszłam przed drzwi. Ostatni raz spojrzałam na swoje mieszkanie. To tutaj spędziłam ostatnie tygodnie swojego życia. Tutaj poznałam wielu znajomych, w tym Jake. Tutaj był mój azyl. Żegnaj. Żegnaj cały Nowy Yorku. Zamknęłam drzwi na klucz, który jak umówiłam się z właścicielką, później schowałam do skrzynki.
Na dole stały już nasze bagaże a z dali nadjeżdzał jakiś obskurny van. Gdzie ten Ian? Przecież nigdy się nie spóźniał.  Nagle van zaparkował tuż przede mną i z auta wytoczył się zadowolony z siebie Ian.
- No już myślałam... - w tym momencie przerwał mi Jake.
- IAN?! Co do cholery?! - widocznie zdenerwowany lustrował go swoim wzrokiem.
- O Jake...- Ian jak gdyby nic uśmiechnął się szeroko i oparł o swojego vana.  - Witaj braciszku!



__________________________
czas rozwinąć nudną akcję :) najlepsze przed nami :)

Thursday, February 23, 2012


- Jake? - zapytałam z widocznym przerażeniem w oczach.
- Witaj Lilianne, myślałem, że Cię już tu nie zobaczę. – podniósł spuszczoną głowę i zobaczyłam jak jego oczy próbują zapamiętać każdy mój detal. – Myślałem…
- Za dużo myślisz… - przyciągnęłam go do siebie i pocałowałam.  Tak bardzo tęskniłam za nim.  Jego delikatne usta najpierw delikatnie obejmowały moje, potem, gwałtowniej wbijały się w nie, chcąc jak najwięcej z nich zabrać.  Każdy jego ruch przyprawiał moje ciało o dreszczyk,  stawałam się coraz bardziej podatna i ulegałam jego natarczywości.  Zamknął ręką drzwi i przyparł mnie do ściany. 
- Lil… - podnosiłam palec i przyłożyłam do jego ust.
- Nic nie mów, nie teraz. – ponownie złączyłam się w nim w pocałunku. Jego dłonie wędrowały po moim ciele, badając je milimetr po milimetrze.  Moje ciało płonęło, domagało się coraz to nowszych pieszczot i coraz to więcej Jake.  Poczułam kolejne pocałunki.  Począwszy od szyi zjeżdziały coraz niżej kończąc na końcu dekoltu mojej koszulki.
- Mała… - podniósł się i patrząc na mnie zapalonymi oczami zapytał - Jesteś pewna czego chcesz?
- Jeżeli mam czegokolwiek żałować, to chcę właśnie tego.   – Jake posłał mi tylko szatański uśmieszek i zaczął ściągać moją bluzkę. Kolejne jego pocałunki, którymi obdarowywał moje ciało, były przyjmowane z rozkoszą. Nie obchodziły mnie konsekwencje, nie obchodziła mnie przeszłość. Nic mnie nie obchodziło.  Chciałam być teraz z Jake. Być tak blisko. Kolejny pocałunek w usta. Płonę. Cały mój świat płonie.
*
*
*
*
*
*
*
*
*
*
*
Rano obudziłam się w pustym łóżku.  Leżałam sama, a wczorajsze wspomnienia wciąż sprawiały mi przyjemność. Przejechałam po mojej szyi, by jeszcze raz poczuć dotyk Jake. Zamknęłam oczy. Za każdą cenę chciałam poczuć to jeszcze raz. Każdy jego pocałunek.  Dziś miałam wyjeżdżać, miałam zostawić go tutaj samego. Nie chcę.  Tak cholernie nie chcę. Nie obchodzi mnie blondynka, nic mnie nie obchodzi. Jedyna ważną rzeczą był Jake.
- Nie śpisz już? – ktoś cicho zapytał zza framugi drzwi. Jednak nie odszedł. Został przy mnie. Chociaż na te parę godzin miałam go jeszcze przy sobie.
- Nie, nie śpię. – otworzyłam oczy i upewniłam się, że to właśnie Jake tam stoi.
- Masz ochotę na naleśniki? Właśnie zrobiłem.
- Pewnie! – uwielbiałam naleśniki. Doskonale o tym wiedział.  – Daj mi tylko 5 minut.
Okręciłam się w kołdrę i pobiegłam do łazienki.  Wyglądałam nad wyraz normalnie.  Prócz nieco spuchniętych od pocałunków ust byłam tą samą Lily. Właściwie, czemu miałabym być inna? A jednak.  Teraz jestem kobietą. Kobieta Jake. Odkręciłam kołdrę która zsunęła mi się po ciele.  Nadal byłam drobną Lily. Tu także nic się nie zmieniło.  Jedynie gdzie wszystko się zmieniło, to w mojej głowie. Teraz dopiero poczułam jak bardzo potrzebuje Jake’a.  Poczułam, jak bardzo nie chcę wyjeżdżać bez niego. Zagryzłam wargę i nie pozwoliłam sobie dalej myśleć o tym wszystkim . Teraz jest czas na upojenie się nim.  Na wciągnięcie go w siebie jak największego narkotyku. Miało mi to dać ukojenie na wiele późniejszych tygodni. Ubrałam to,  co tylko znalazłam w łazience i poszłam do Jake.

Na talerzu czekały już moje naleśniki przystrojone truskawkami i polane czekoladą. Doskonale wiedział co uwielbiam. Nie czekając ani sekundy wzięłam się za owe danie, rozkoszując się.  Jake siedział naprzeciw i z uśmiechem na twarzy przyglądał się jak niezdarnie próbuję używać noża i widelca które mi przygotował. Dopiero kiedy czekolada wylała się z talerza a moja biała koszulka przybierała czerowno- brązowy kolor Jake wpadł na pomysł, żeby pomóc mi obsługiwać nóż.
- To, łapiesz w lewą – wskazał na widelec. – To, w prawą. – wsadził mi do ręki nóż. – I kroisz. – przytrzymując mi ręce wykonywał kolejne ruchy. – Nie wierze, że nigdy wcześniej nie posługiwałaś się nożem!
- Nie widziałam takiej potrzeby panie „wszystko wiem i umiem”. – wzięłam naleśnika w rękę. – I dalej nie widzę.
- Uparty osioł. Nic więcej. – zaśmiał się i zaczął kroić swojego naleśnika.
Po zjedzenia naleśnika moje ręcę były całe z czekolady.  Kolejny z moich głupich pomysłów wpadł mi do głowy i w ciągu sekundy moje ręcę już wylądowały na twarzy Jake’a.  Odwrócił się do mnie i pokazał swoją czarną od czekolady twarz.
- Wojna?
- Ze mną nie wygrasz panie Jacobie. – puściłam oczko i zaczęłam uciekać po całym domu.
Jemu całkowicie się nie śpieszyło. Kiedy wkońcu wpadłam w ślepy zaułek w sypialni, rzucił się na mnie i zaczął łaskotać. Rzucił mną na łóżko i podparł się nade mną.  Z jego uśmiechniętych oczu nie pozostało już nic. Widziałam teraz tylko niesamowitą pustkę. Ciągle próbował o coś zapytać lekko uchylając usta, lecz w końcu się poddał. Pocałował mnie tylko w czoło i położył koło mnie przytulając się. Leżeliśmy tak dłuższą chwilę. Milczałam. Nawet jeżeli zadałabym milion pytań, on zwodziłby mnie tylko w kółko. W końcu podniósł głowę i spojrzał na mnie.
- Kiedy jedziesz? – trafił w najsłabszy punkt. Miałam go przy sobie zaledwie od wczoraj a miałam go za parę godzin stracić.  Poczułam jakby ktoś wbijał  mój serce szpilki, moje oczy stały się trochę wilgotniejsze niż zwykle.
- Dziś wieczorem… - spojrzałam na niego a on tylko rozchylił usta. Poczułam jak jego uścisk przybiera na sile, a on jak próbuje się schować we mnie.
- Tak bardzo nie chcę, żebyś jechała. Nie chcę Cię stracić… - jego głos zaczął się łamać.
-  Nie zmienię już decyzji, mimo, że bardzo by chciała mieć Cię przy sobie. Jake…  - wtuliłam się w niego, zatopiłam swoje ręce w jego włosach.  Szpilki prawie przebijały moje serce. -  przepraszam…
- Zostań, proszę…
Nie mogłam już zostać. To było pewne. Nie zmieniam podjętych decyzji. Ani tych złych, ani tych dobrych.  Jedyną możliwością…. Możliwości!
- Jake… - podniosłam się i podniosłam jego głowę, tak by mógł patrzeć w moje oczy. To był błąd, jego oczy były całe mokre, rzęsy posklejane. On cierpiał. Przeze mnie. Nagle szpilki zaczęły rusząc się w różne strony i rozrywać moje serce. Łza stoczyła się po moim policzku. – Jake… Proszę, jedź ze mną. – wytarłam łzę palcem. – Jedź ze mną, odkryjemy nieznane. Zrobimy to razem. – uśmiechnęłam się. W głębi serca wiedziałam, ze jest to prawie niemożliwe. Jednak nadzieja ignorowała teraz logiczne rzeczy.
- Nie zdążę na dziś… - powiedział. – na pewno nie zdążę.
- Na dziśśśśśś? A na jutro? PO JUTRZE? Pojedziesz ze mną? – wstałam z łóżka sama w to niedowierzając.
- Jeżeli uda Ci się przesunąć termin to hm. Czemu nie. Wkońcu jak to ktoś powiedział. Jeżeli mam czegoś żałować, to chcę załować właśnie tego!
Z mojego serca spadł ogromny kamień. Wszystko nabrało teraz nowego znaczenia. Zostało napisać do Iana.
- Poczekaj chwilkę, załatwię wszystko.
Uradowana w podskokach pobiegłam po telefon.  Kontakty… Ian… Jest.
Beep. Beep. Beep.
- Siemanko Lil!
- Ian, Ian!
- Lily, jeżeli wygrałaś w totka milion to fajnie, jeżeli coś innego to też fajnie, ale błagam, mogłabyś się tak nie drzeć do telefonu?
- Nie mogę dziś wyjechać. Daj mi jeszcze jeden dzień.
- Właściwie… było by mi to na rękę… tylko… jutro musimy wyjechać około 9 rano? Pasuje?
- Rzeczywiście dzień dłużej…
- Albo 9 albo wcale. Pasuje?
- Pasuje pffff.
- To do zobaczenia o 9. Hej!

Dostałam noc dłużej. Właściwie nie ja a Jake. Ja byłam już gotowa. Pytanie tylko, czy tyle mu wystarczy? Odgarnęłam włosy do tyłu i wróciłam do sypialni.
- Jutro 9, pasuje?
- Nie uważasz, że 13 godzin to nie jakieś ekstremalne przedłużenie czasu.
- Albo tyle albo wcale – nawet nie zauważyłam, że cytuje Iana.
- Nienawidze tego Waszego albo to albo tamto! Ale niech będzie. Spróbuję się wyrobić!

Jake siedział u mnie jeszcze z godzinkę.  Gdy wyszedł zabrałam się za czyszczenie kuchni po moim posiłku no i za dalsze pakowanie.  Podróż zmieniła teraz swój wymiar. Z naszej dwójki, stała się trójka. Nie miałam pojęcia, czy chłopcy polubią się ani czy w ogóle będą zadowoleni ze swojego towarzystwa. Jutrzejszy dzień miał wszystko wyjaśnić.  Zrobiłam sobie cappuccino i postanowiłam napisać sms do Petera oraz zadzwonić do mamy.

Z mamą rozmowa przebiegła spokojnie, brakowało mi jej miękkiego głosu. Dowiedziałam się, że Natt ma nowego chłopaka – ma na imię Jaremy i jest kapitanem drużyny koszykarzy w mojej starej szkole. Tata spędza więcej czasu w domu a mama jak to mama… martwi się o wszystko i o wszystkich.  Ucieszyła się z mojego telefonu i chyba nawet przywykła już do tego co robię. Życzyła m powodzenia i poprosiła o koszulki z miejsc których będę.  Miała manię koszulek, od zawsze. Koszulka z Finlandii, z reniferem i świętym mikołajem, koszulki z Polski, Czech, Niemiec – je lubiała najbardziej. Wszystkie odkładała na specjalną półkę. Potem co ktoś do niej przyszedł pokazywała je i chwaliła się od kogo je ma.
Co do Petera, nie miałam nadziei nawet na to, że odpiszę. Wysłałam mu krótkiego sms z pozdrowieniami i moim dalszymi planami. Odpisał jednak, co niesamowicie mnie zdziwiło.
„ Powodzenia! Trzymaj się i uważaj na siebie mała. Tęsknie –Pe.”
Peter. Odczuwałam teraz jego brak. Pewnie chętnie sam by zrobił taki trip. Uwielbiał podróżować, uwielbiał przygody. Jednak teraz go tutaj nie było. Wrócę i opowiem mu wszystko! Zabiorę go na jeszcze nie jedną wyprawę! Obiecałam sobie, mając nadzieję, że tymi wyznaniami zapełnię wyrzuty sumienia.

Teraz wszystko jest w moich rękach. Mój cały świat. Mogę sama decydować. Teraz podjęłam jedną z najbardziej szalonych decyzji w moim życiu. Już jutro miałam wyjechać z domu i pędzić zachodnim wybrzeżem. Miałam nie mieć domu, życ w vanie i być w ciągłym towarzystwie dwóch samców.  Lil, jesteś pewna że tego chcesz? – w głowie rozbrzmiały słowa Jake. Chwila zadumy i odpowiedź gotowa.
- Tak, jestem pewna!

Thursday, February 16, 2012

Zaskoczenie.

Ciężki poranek po szalonej nocy. Moja teraz niesamowicie ciężka głowa opadała w dół szukając miejsca oparcia. Wstanę, po prostu wstanę. Moje dłonie ulokowały się przy końcu łóżka by odbić mnie od łóżka, naprężyłam mięśnie i jednym ruchem opadłam na łóżko.
- Więcej nie piję! - obiecałam sobie poraz kolejny.
Nie mogłam się tak łatwo poddać. Tym razem wpadłam na genialny pomysł! Po prostu potoczyłam się z ogromnego łóżka i runęłam na ziemie. Genialny pomysł? Małe przejęzyczenie. Złapałam się krawędzi łóżka i powoli podciągnęłam się do góry. No, no Lil... niezły widok. Trzy puste litrowe butelki po wodzie, jedno opakowanie soku jabłkowego. Na stoliku stała niedopita przeze mnie szklanka coca coli więc pośpiesznie chwyciłam za nią i wypiłam duszkiem do dna. Cola przyniosła minimalną ulgę więc mogłam powlec się do łazienki. Wchodząc oparłam się o półkę i spojrzałam w lustro. OMG! Nieźle się urządziłam. Moje włosy skleiły się w jeden tłusty kołtun, według mnie... niemożliwy do rozczesania. Twarz wyglądała co najmniej krytycznie- moje oczy były podobne do skośnookich dziewczynek z tym, że był mocno niebieskie. Cienie pod oczami sprawiały, że mogłabym śmiało zagrać niejednego wampira. Zdegustowana swoim wyglądem postanowiłam wziąć orzeźwiający prysznic. Kidy tylko zmusiłam swój organizm do tego, odkręciłam kran, który uronił parę kropel. Zauroczona spoglądałam na cieknące jedna po drugiej póki pierwsza z nich nie uderzyła o dno kabiny. Moja miłość do nich zgasła. Krople wydawały mi się niesamowicie głośne, bębniły uderzając o dno. Nie mogłam marudzić, zdesperowana przyniosłam słuchawki z sypialni. Zadowolona założyłam je na głowę i naga weszłam pod prysznic. Krople już mi nie przeszkadzały, delikatnie obmywały moje ciało dając mi lepsze samopoczucie. Kiedy do mojego ciała wróciły minimalne pokłady energii postanowiłam ściągnąć słuchawki i umyć włosy. Pewnie zamieniłam je miejscem z moim ulubionym szamponem który stał na małej półeczce. Szampon pachniał teraz rewelacyjnie! Zapach mięty rozprzestrzeniał się teraz po mojej łazience i dawał mi orzeźwiającego kopa. Z cierpliwością próbowałam rozczesać chaos na mojej głowie, który powoli przegrywał walkę z moimi palcami. Rozczesane włosy w końcu opadły na moje ramiona i wtopiły się w moje ciało. Nienawidziłam wychodzić spod prysznica... mogłam tu stać godzinami. I pewnie gdyby nie fakt, że moja skóra zaczęła przypominać skórę 60 letniej staruszki, zostałabym tam jeszcze z tydzień. Ostatnia minuta. Ewentualnie dwie. Siedem? Nie...  Oczyściłam twarz po raz setny i zakręciłam wodę. Chcąc odłożyć na miejsce szampon, który teraz pływał w moim brodziku spojrzałam na półkę. Nie.... Czemu ja jestem taka głupia? Jak mogłam wziąć moje nowe słuchawki? Lily! Zdemotywowana swoją inteligencją wyszłam i owinęłam się ręcznikiem. Włosy na mojej głowie skręciły się dość mocno, mogłabym się założyć, ze wyglądałam teraz na coś podobnego do barana. - A co mi tam, nie chce mi się ich czesać, raz mogę wyglądać na idiotkę. No dobra, nie raz - pomyślałam. Nagle usłyszałam mój super ekstra dzownek. Metaliczny odgłos rozniósł się mojej głowie niszcząc jakiekolwiek nadzieje na ratunek. Zdenerwowana podeszłam do drzwi i otworzyłam.
- Mmmm Lily, widzę przyszłem w samą porę. - powitał mnie widocznie zadowolony Ian.
- Wejdź, tylko błagam...nie mów tak głośno. Aaa i jeszcze jedno, nigdy w sobote rano nie używaj tego głupiego dzwonka!!!! - wyrzuciłam do niego przez zaciśnięte zęby.
- Lubie skacowaną Lily, sama słodycz.
- Oh shut up. Wchodź już i rozgość się. Tam jest lodówka, tam napoje. Tu nowoczesna plazma z możliwością wejścia na facebooka - pokazałam na mój stary telewizor.
Ian wybuchł śmiechem a ja poszłam się ubrać. Wybrałam krókie spodenki i jakąś kosuzlkę na ramiączkach. Co prawda, była nieco zbyt krótka ale miałam to gdzieś. Myślę, że Ian także. Wróciłam do chłopaka i usiadłam na sofie, bo oczywiście kolega już musiał zająć mój ukochany fotel.
- Co Cię do mnie sprowadza? - zapytałam chłopaka który właśnie czytał moją ulubioną książkę.
- Właściwie to Ty. - spojrzał z nad książki i wygiął usta w pół uśmiech.
- Daj spokój i mów. Nie mam dobrego dnia, wstałam z bólem głowy, wykąpałam się ze słuchawkami na uszach. Nic dobrego ogólnie. - Ian odłożył książkę i spojrzał na mnie jak na idiotkę.
-Co? Jak to? Wykąpałaś sie w sluchawkach?
- Myślałam... że ściszą dźwięk kropel... - przyznałam sama nie pojmując swojej głupoty.
- Lily, jesteś najbardziej posraną osobą jaką znam. - zaczął się śmiać. - Wykąpać się ze słuchawkami.- powtarzał. - Niezłe.
- Dobra, wiem, wiem. Ale skoncz juz. Mow lepiej po co wpadłeś.
- Hm... jutro wieczorem wyjeżdżamy. - powiedzial całkowicie spokojnym tonem.
No chyba go pogrzało. Miałam jeden dzień na wszystko? Pakowanie się? Sprawa pracy? Pożegnanie?
- Oszalałeś?
- Nie ma na co czekać, lato nie trwa wiecznie malutka. - powiedział. No tak, tu akurat miał rację. Z dnia na dzień dni robiły się coraz krótsze a temperatura nieco spadała.
- Nie wiem czy zdążę.
- Pamiętaj, nie musisz jechać.
- Jadę, Koniec kropka. Jutro 20 pod moim domem?
- Pasuje.
Postanowione, kolejna nieprzemyślana decyzja w moim całkowicie nie przemyślanym życiu... TRUDNO! Bez ryzyka nie ma zabawy! Rozmawialiśmy jeszcze trochę o naszych planach, o potrzebnych rzeczach. Potem Ian wyszedł i zostałam sama ze sobą. Brakowało mi Jake'a jednak nie mogłam sobie pozwolić na jakie kolwiek uczucia. Nie chciałam by ludzie przywiązywali się do mnie ani ja do nich. Nie chciałam ich ranić ani by oni ranili mnie. Moje życie miało być niezależne od nikogo. Nie mogłam być z kimś, a potem nagle wyjeżdżać i anić go. Wolałam po prostu być i tyle. Nie pomyślałabym wcześniej nawet o tym, że mogę kogoś polubić tak jak Jake'a. Ale koniec. Jake to przeszłość.

Popołudnie spędziłam gromadząc zapasy i kupując potrzebne rzeczy z listy która dzisiaj rano napisał Ian. Latarka? Jest. Śpiwór? Jest... Kompas? Jest. 2 grube zeszyty? Są. Po co zeszyty? Ano właśnie. Rozmawiając rano uznaliśmy, że ciekawie będzie jeżeli spiszemy całą podróż w formie dziennika. Zawsze będzie to jakaś nasza pamiątka. Kto wie? Może kiedyś pokaże to swoim wnukom? Zaśmiałam się sama do siebie i wzięłam się za dalsze przeglądanie listy. Została mi ostatnia pozycja, totalnie nie zrozumiała dla mnie ale trudno. Prezerwatywy... Po cholere mu prezerwatywy? Dopisek: " 10 opakowań po 3 sztuki"... Może Ian znajdzie jakieś praktyczne zastosowanie ich prócz seksu? Nie pewna siebie podążyłam do apteki. Cholera! Przecież ja się nawet na nich nie znam... Żelazna dziewica Lily miała kupować prezerwatywy w hurtowych ilościach. Śmieszne. Stanęłam przy stoisku i wzięłam wszystkie możliwe rodzaje jakie były. Przynajmniej nie będzie marudził, że złe, chyba? Musiałam śmiesznie wyglądać kupując apteczkę oraz 10 kolorowych paczuszek kondomów. Jeszcze jak to ja, po uśmiechu ze strony czarnoskórej kasjerki zawstydziłam się a moje policzki oblały się ogromnym rumieńcem. Pośpiesznie wpakowałam wszystko do torebki i pędząc ku drzwiom potknęłam się o wystający próg. Runęłam jak długa a całą zawartość mojej torebki wysypała się na czyjeś buty. Niezdarnie podniosłam głowę do góry i ledwo co wymówiłam ciche przepraszam. Moja twarz musiała teraz przypominać buraka. Nic więcej. Nagle człowiek na którego wysypałam zawartość torebki podał mi rękę i podniósł do góry.
- Mała niezdarna Lil, taka jaką znam! - Will zaczął się głośno śmiać. Moje policzki praktycznie piekły mnie ze wstydu. Szybko pozbierałam co było na ziemi i zamiast iść stałam jak sierotka na środku wejścia.
- Lil, nie wstydź się. Chociaż nie powiem, ilość zmusza do zastanowienia! - Will jak to Will. Zamiast pomagać pogrążał.
- Śmieszne wiesz... Tak przy okazji, jutro wyjeżdżam.
- Już jutro? Gdzie? To dlatego takie zapasy?
- Właściwie nie mam obranego celu. Te... te... te... to nie dla mnie.
- No właściwie to od początku wiedziałam. Chyba nie miałabyś szans na założenie tego... chociaż?
- Zamknij się Will!
- Szkoda, że już jedziesz. Myślałem, że poimprezujemy jeszcze trochę... - przybrał smutną minę. - Wyślesz mi pocztówkę?
- Pewnie głupku. Nawet dwie!
- Uwielbiam Cię Lily!
- Ja Ciebie też. - spojrzałam na zegarek w telefonie - Musze już lecieć! Napiszę do Ciebie! Cześć. - przytuliłam chłopaka i zatęskniłam ze męskim dotykiem. Męskim? Właściwie był jeden mężczyzna który przytulał mnie w taki niesamowity sposób.

Miałam wrażenie, że taksówka jechała do mnie do domu co najmniej pięć godzin. Zdążyło się już ściemnić, Nowy Jork zaczął zachwycać swoimi doskonale oświetlonymi ulicami. Nużącą podróż wynagrodził mi przyjemny taksówkarz który mimo, że był bardzo cichy, pomógł mi wnieść wszystkie zakupy. Otworzyłam drzwi i po kolei wnosiłam je do domu. Kiedy nareszcie wszystkie rzeczy stały już w rogu sypialni usłyszałam znienawidzony dzwonek. Pewnie Shanty była ciekawa co nowego kupiłam, ewentualnie Ian przyszedł mnie podręczyć. Otworzyłam drzwi i stanęłam jak wryta. Przede mną stał wysoki mężczyzna. Chłopak wyglądał strasznie, ubrudzony tshirt, długie znoszone spodnie i stare dziurawe trampki. Światło które dobiegało z mojego domu jednak nie oświetlało jego twarzy. Dopiero teraz zrobił krok do przodu i jego twarz oświetliło łagodne światło.
- Jake? - zapytałam z widocznym przerażeniem w oczach.



/ rozdziały są, ale sensu do pokazania nie ma ;-)!
może kiedyś? pisanie dla siebie jest fajne, ale pisanie dla innych zdecydowanie lepsze.
hiho !

Wednesday, February 15, 2012

whiskey

Kelner przyniósł whiskey i szybko wypiłam jedną szklankę. Fuj! To jest ohydne! Jak można to pić? Zastanawiałam się. Jednak alkohol powoli rozpuszczał się w mojej krwi dając mi jakaś ulgę. Jakby ta ciecz miała być moim lekarstwem na wszystko.Wcześniej czy później Jacob musiał podejść do baru coś zamówić, wybrał później, kiedy ja byłam już znieczulona paroma szklankami napoju.
- Dzieńdobry, chciałbym... - podszedł dość niedaleko mnie i rzucił do chłopaka za barem.
- O cześć Jake - weszłam mu w słowa.- Co dla Ciebie? Woda? Piwo? Szampan? Whiskey? Może jakąś dziwkę do łóżka? - zapytałam zadowolona ze swojej postawy. Jake przelotnie rzucił mi sztuczny uśmieszek i zwrócił się do kelnera.
- Więc proszę pinacoladę i jakieś piwo. - zamówił napoje i podał banknot.
- No, no. Pinacolada, dobry wybór. Nieco za słodki jak Twój sztuczny uśmieszek Jake - powiedziałam i uśmiechnęłam się do niego. - Dobry plan, na początek słodkości, potem stopniowo będziesz polewać gorzkie rzeczy a na koniec polejesz jej prawdziwą whiskey która smakiem przypomina Ciebie. Twoje zdrowie! - podniosłam szklakę z brązowym napojem i puściłam oczko - Zdrowie kretynów którzy na zawsze pozostaną kretynami. - i wypiłam na raz całą zawartość. Jake'owi wyraźnie nie spodobały się moje słowa. Szybko zabrał co jego i ruszył do blonydnki.
- Dobrze maleńka, ostra jesteś - rzuciła zadowolona Olivia - Zmaiżdzyłaś go, nie miał szans na ripostę! - emocjonowała się.
- Oh zamknij się i pij. Wieczór dopiero się zaczyna!
Olivia posłusznie zabrała się za picie pinacolady. Zawsze zastanawiałam się jak komuś może to smakować? Pamiętam, że Jake mówil... Tak. Akurat teraz musiałam sobie o nim przypomnieć? Dobry chłopak. Jake. Ideał haha! A to się naiwna Lily nabrała. Ciekawa który numer miałam w jego kolekcji? Pewnie coś koło pięćdziesiątki, Lily,skoncz, jakiej pięcdziesiątki? Taki geniusz miłości jak Jake miał już na swoim końcie liczbę trzy cyfrową! Popiłam gorzkie myśli jeszcze bardziej gorzką whiskey. Alkohol dawał mi się już we znaki. Postanowiłam więcej już nie pić, w końcu nie było jeszcze nawet 20!
- Olivia, masz ochotę potańczyć?
- Nie wiem. Chcesz frytkę? - Olivia z całą pewnością miała już dość procentowych cieczy.
Olałam ludzi którzy utkwili teraz we mnie swój wzrok. Pewna siebie przeciskałam się przez coraz większy tłum która jak i ja, przyszedł się tutaj bawić. Nareszcie stanęłam na niewielkim podeście i dumna z siebie wyrzuciłam zapytałam blondyna zza baru.
- Kolego? Mógłbyś trochę podgłośnić? - Ten z uśmiechem na twarzy podgłośnił muzykę i przełączył na jakiś clubowy kanał. Nie przejmowałam się niczym. Poprostu zaczęłam tańczyć. Z każdym ruchem czułam się coraz bardziej wolna. Po dwóch samotnie przetańczonych piosenkach ludzie włączyli się do mnie. Czułam jak wokół mnie przewijają się kolejni faceci. Jeden z nich złapał mnie za biodra i zaczęliśmy razem tańczyć. Pewnie nigdy wcześniej nie pozwoliłabym żadnemu facetowi tak ze mną tańczyć ale teraz sprawiało mi to przyjemność. Jeszcze większą przyjemność sprawiał mi sposób w jaki teraz patrzał na mnie Jake. Nie obchodziła go już jego blondi, wychwytywał każdymój ruch ciała i z nienawiścią spoglądał na faceta z którym tańczyłam. Im bardziej był zły, tym więcej złych rzeczy robiłam.Wkońcu zdenerwowany Jacob wziął blondynkę i pośpiesznie wyszli z baru. Wygrałam. Teraz chciałam poznać mojego partnera w tańcu, kiedy chciałam się obrócić jego dłonie zatrzymały mnie i nie pozwoliły mi na to. Dopiero kiedy muzyka ucichła na nieco dłużej odwrócił mnie w swoją stronę. Blondwłosy mężczyzna wpatrywał się we mnie swoimi dużymi niebieskimi oczami.
- Dobrze tańczysz Lily. - powiedział a ja nie miałam pojęcia skąd mnie zna. Widziałam go poraz pierwszy z moim życiu i myślę, że w jego przypadku było tak samo.
- Skąd...? - chłopak przerwał mi kładąc palec na moich ustach.
- Nowy Jork Cię zna Lily. - powiedział tajemniczym głosem. - Zna Cię bardziej niż myślisz.








Sunday, February 12, 2012

Kłamca.

Rano długo nie umiałam podnieść się z łóżka. W mojej głowie panował totalny chaos, każda nowa myśl obalała wcześniejszą. Żałowałam wczorajszej, zbyt pochopnej decyzji. Spontaniczność była moją najgorszą wadą. Od małego sprawiała mi tylko problemy. Pierwszo coś robię dopiero potem myślę. Nie potrafię długo wysiedzieć w jednym miejscu, robić jednej rzeczy. To powoduje syf w myślach, uczuciach. Jednak największy chaos wprowadziły słowa Jacoba. - I ja Ciebie też kocham... - To nie mogła być prawda. A jeżeli była? Jeżeli ja też go kocham? Jeżeli jesteśmy sobie pisani a ja tak po prostu go tutaj zostawię? Nie. Stop. Nie wierzę w przeznaczenie. Tak mu się wymsknęło i tyle. Musiałam jednak wstać, czekała na mnie ukochana praca! Jakimś cudem wyszłam z łóżka i przygotowałam się do wyjścia.

Dzisiaj jak nigdy czas dłużył się i dłużył. Ruch był dzisiaj zaskakująco mały i potwornie nudziłam się po raz kolejny przebierając manekina. Na szczęście w porę wpadła po mnie Olivia.
-Proszę Pana, nie będzie Pan zły jeżeli wyrwę koleżankę wcześniej? Rozumie Pan, sprawa życia i śmierci.- zatrzepotała swoimi długimi rzęsami.
- Dobrze, ale więcej o takich "sprawach życia i śmierci" nie chcę słyszeć.
Olivia. Zawsze potrafiła wszystko załatwić. Nawet nie wiedziałam po co i gdzie mnie prowadzi.
- Liv, do cholery! Gdzie my idziemy?
- Do mojej koleżanki! Zobaczysz, będzie super!
Po przejściu paru przecznic znalazłyśmy się pod budynkiem. Nad drzwiami wisiał szyld: STUDIO ZDJĘCIOWE.
- Nie... -  zaczynałam podejrzewać co knuje Olivia.
- Tak moja droga. I nie chce slyszec żadnych oporów.
Weszłyśmy po schodkach do studia. Liv musiała tu bywać dość często, odrazu odnalazła właściwe pomieszczenie. Po prawej stały mini szafy. Pełno ubrań, butów. Trochę dalej można było znaleźć stół do charakteryzacji. No i wkońcu cel głowny, dobrze oświetlona płachta która pewnie miała być tłem. Mam nadzieję, że tylko jej tutaj towarzyszę.
- Rzeczywiście jest niesamowita. Te duże usta, długie nogi. Idealna! - kobieta zachwycała się mną. - Cześć Liv, Cześć Lily? Dobrze mowie?- zapytała. Odwróciłam się w jej stronę i spojrzałam na prześliczną kobietę. Była dość niska, bardzo drobna. Krótkie czarne włosy sięgały jej do ramion.
- Tak, jestem Lily.
- Rosalie, mów mi Rose. - uśmiechnęła się i popatrzała w stronę Olivii. - Ty zajmij się ubraniem jej a ja zajmę się całą resztą.
CO?????????? Jak ubranie, reszta, ja. Co? To chyba jakieś nieporozumienie. Olivia ciągnęła mnie w stronę szaf. No cholera no? Jak ja? Taki dziwoląg? Nawet nie miałam szans bronić się przed tym. Liv i tak postawiłaby na swoim. Trudno. Co ma być to będzie. Wzięłam oddech i oddałam się w ręcę dziewczyn.

- Lil nie podgląduj - krzyczały po mnie obie. - Zaraz Ci pozwolę się odwrócić, schowaj ten telefon!- Rose skończyła swoją pracę i pociągnęła mnie za sobą przed duże lustro. Liv w tym czasie zasłoniła mi oczy.
- Jesteś nieziemska Lily. Zobacz.- powiedziała i odsłoniła mi widok.
Przed lustrem stała jakaś obca dziewczyna. Loki opadały na jej smukłe ramiona. Oczy podkreślone ciemnym cieniem, piegi przykryte warstwą makijażu. Miała na sobie czarną sukienkę i wysokie buty na obcasach. Cholera! To ja? Właściwie, nie jestem aż taka zła jak myślałam. Nawet moje usta nie wyglądały tak źle, wręcz przeciwnie, teraz prezentowały się conajmniej kusząco.
- Jak Wy to zrobiłyście?- zapytałam z niedowierzaniem.
- Wbrew Twoim obawom... nie potrzebowałyśmy wielu rzeczy. Trochę cienia, kredki, tusz do rzęs, podkład. Wszystko. - powiedziała Rose uśmiechając się szeroko.
Nie pasowałam do dziewczyny w lustrze. Ok, może i była piękna, ale zdecydowanie nie była mną.
- Mogę to zmyć?
- A zdjęcia?
- Zdjęcia? Nie umiem pozować, nie umiem nic.. - nie miałam najmniejszy ochoty wyginać się jak głupia przed obiektywem.
- Pomogę Ci, pozwól chociaż 10 zdjęć - prosiła Olivia.
- 10. Ani jednego więcej.
Podeszłam do białego tła i stanęłam jak kołek.
- A jakby trochę życia?- upomniała mnie zirytowana Olivia.

Zdjęcia nie wyszły źle, dziewczyna prezentowała się dobrze, ale to jednak nie byłam ja. Obca dziewczyna. Szybko zmyłam makijaż i wraz z Olivią poszłyśmy do jakiegoś baru.
- Co Ci odbiło, żeby mnie brać w takie miejsca?
- Chciałam zobaczyć Cię w makijażu, wiedzialam, że dobre z Ciebie ziółko. - zaczęła się głośno śmiać,
- To był Twój pierwszy i zarazem ostatni raz. N-i-g-d-y  w-i-ę-c-e-j! - przeliterowałam dość dokładnie.
Zajęłyśmy miejsca przy barze rozglądając się za kimś znajomym.
- 2 x jakiegoś mistrzowskiego drinka kolego - Olivia posłała oczko do barmana.
- Oczywiście, dla takich ślicznotek najlepszy z najlepszych. -uśmiechnął się i szybko zabrał się do roboty.
Zaraz po nas do baru wszedł jakiś chłopak z dziewczyną. Wyglądali na sympatycznych, chłopak co chwile się śmiał. Wkońcu weszli w cześć pomieszczenia która byłą dobrze oświetlona. Cholera! Jake! Szybko znalazł sobie pocieszenie. Oczywiście odrazu mnie rozpoznał i skończył się szczerzyć. Zaprowadził swoją koleżankę w najdalszy zakątek baru i usiadł tyłem do mnie. Tchórz. Kłamca. Patrzałabym się na niego pewnie jeszcze z godzinę wymyślając kolejne oszczerstwa ale na szczęście kelner przyniósł nasze drinki.
- Liv, weź oba. - uśmiechnęłam się do blondynki. - Kolego, whiskey proszę.



Przepraszam za tymczasową zamułkę i kolejny nudny rozdział, mam nadzieje, że kolejne będą ciekawsze :)

Saturday, February 11, 2012

180° ( V )


Od kiedy dostałam pracę w jednym z tutejszych butików z odzieżą dla panów moje dni mijały dużo szybciej. Moje relacje z Jake’m z dnia na dzień przybierały nowy, poważniejszy wymiar. Uwielbiałam spełniać z nim wieczory wychodząc do knajpek w China Town czy po prostu leżąc w moim łóżku oglądać jakąś głupią komedię po raz milion. Wiedziałam, że moje uczucia z dnia na dzień są coraz silniejsze i wiedziałam też ,że Jake też nie jest obojętny. Czasami jednak znikał na dzień, dwa. Potem jednak zawsze zastawałam go z bukietem róż w moich drzwiach. Uwielbiałam w nim wszystko- jego poczucie humoru, nieprzewidywalność, romantyczność. Był moją muzą, jeżeli wstawałam z łóżka to tylko dla niego. Kładłam się spać po to, by móc o nim śnić.



Dzisiejszy dzień był jednym z tych w których Jake znikał. Po pracy postanowiłam przejść się po mieście i trafiłam do jakiegoś baru. Postanowiłam zaszaleć i zamówiłam sobie jakiegoś egzotycznego drinka. Podając barmanowi pieniądze zauważyłam znajomego mi mężczyznę siedzącego po drugiej stronie baru. Ian! Jezu! Jak ja go dawno nie widziałam. Prawdopodobnie nie pracował już w moim sklepie. Teraz jednak wyglądał jak nie on, lekko podpity siedział samotnie. Nie krępując się podeszłam i przysiadłam obok.

- Cześć Ian. Od kiedy to Wielcy Podrywacze siedzą samotni?

- O Lily… Cześć… Czasami Wielcy Podrywacze mają dni słabości… ale mówię z góry. Takie dni nie trwają zbyt długo i w każdej chwili mogę reaktywować swój urok osobisty. – odpowiedział bez żadnego przekonania w głosie.

- Oh no dalej, co Cię gryzie? – postanowiłam pomóc jego smutkom.

- Nuda mnie gryzie. Chciałbym zrobić coś wow w swoim życiu a nie tylko być ciągle zawsze złym Ianem . Nudzi mnie praca, nudzi mnie alkohol. Szczerze, może lepiej by już było jakbym był jakimś włóczęgą. – powiedział i napił się kolejnego łyka Whiskey. W mojej głowie pojawił się nowy pomysł. Podróż. Zwiedzić ten niezwykły kraj. Tylko znów sama? Nie to odpadało. Nie jestem aż takim samotnikiem.

- Myślałeś kiedyś o zwiedzeniu całych Stanów? Z północy na południe? Ze wschodu na zachód? Taki trip. – zapytałam Iana który widocznie się zamyślił.

- Hm… to nie taki głupi pomysł. Jakby tak skombinowac jakiegoś starego vana… Hm… - zaczął intensywnie myśleć. Ja w tym czasie zamówiłam kolejnego drinka, teraz dla odmiany wzięłam jakiegoś dość intensywnego.

- Dzięki Lily! Właściwie już postanowiłem. Wezmę bare butelek Whiskey, paczkę fajek, załatwię vana i znikam stąd! – spojrzał na mnie uradowany.

- Ian… myślisz, że mógłbyś mieć tam towarzystwo? No bo wiesz, samemu to jednak tak niezbyt przyjemnie.

- Co masz na myśli?

- Myślę, że mogłabym Ci towarzyszyć.

- Hm… Czy ja wiem.

- Mój pomysł więc musze być jakaś częścią tegp.

- Niech mi będzie. – spojrzał na mnie i posłał jeden ze swoich firmowych uśmieszków.

- To kiedy wyjazd?

- Jak tylko załatwię vana.



Ustaliliśmy szczegóły i wyszłam z baru. Nawet nie zauważyłam kiedy zrobiło się ciemno. Wsiadłam w metro i jechałam słuchając odgłosów pociągu. Może być ciekawie. Zwiedzanie, wolność, zero ograniczeń. Jake się…. Jake! Ja z nim nawet o tym nie porozmawiałam! Mam nadzieję, że pojedzie ze mną. Jeżeli nie, to zawsze mogłabym go co jakiś czas odwiedzać. Właściwie obiecałam sobie, że będę niezależna. W takim razie trudno, ale jedzie ze mną albo niech spada. Tak, łatwo powiedzieć trudniej wykonać. Dopiero w domu dopadły mnie wątpliwości. Nawet tego nie przemyślałam głębiej.

- Olej to Lily. Jesteś młoda. To czas na ryzyko! – wyciągnęłam z lodówki czteropak piwa Jake’a. – Za pomyślność! – szybko wypiłam pierwszą puszkę. Po wypiciu kompletu piw wszystkie rzeczy były mi totalnie obojętne. Miałam ochotę się bawić. Puściłam więc na cały głos MTV i zaczęłam skakać po mieszkaniu.

- What doesn't kill you makes you strongeeeerrr – wydzierałam się jak szalona.
- Lily oszalałaś? Przecież ten blok się zaraz zacznie sypać! – nagle ktoś przerwał moją wybitną solówkę. Kto jak kto, ale Ty Jake? Teraz jak się tak świetnie bawię!

- Cześć Jake – powiedziałam obrkęcając się wokół osi. – Jak minął dzień?

- Yyy.. porządku. Lil, piłaś coś? – zapytał unosząc jedną brew.

- Tyci tyci- pokazałam dwoma palcami. Jake szybko się zorientował, że tyci tyci wcale nie oznaczało tyci tyci. Odwrócił się i spojrzał na stół obsypany pustymi puszkami.

- Tak rozumiem, tyci tyci.

- Nie gniewaj się, kocham Cię. – wyznałam. Po chwili szczerze zaczęłam tego żałować. Lily, do cholery?! Co Ty wyprawiasz. Nikogo nie kochasz i nikogo nie będziesz kochać! – Przyjacielu – szybko wytłumaczyłam. Jake'a uśmiech znikł i usta ścisnęły się w linkę.

- Jake, wyjeżdżam stąd. – może to odpowiednia chwila? Może zlituje się nad trochę pijaną Lil?

- Gdzie? – wyrzucił ze złością.

- Mała wyprawa przez całe Stany. Dołączysz się? Jake spojrzał na mnie a zaraz potem powiedział spokojnym głosem.

- Nigdzie z Tobą nie jadę, sama realizuj swoje kolejne głupie pomysły. Już znudził się Nowy Jork? To co? Podróż też się znudzi po paru tygodniach?

- NY się nie znudził, po prostu chcę to zrobić.

- Wiesz co Lil? Mam to gdzieś. Jedź sobie gdzie chcesz, ja się w to nie pakuję. – nawet nie wiem kiedy moje oczy wypełniły się łzami.

- Jake…

- Teraz Jake? Podjęłaś decyzję nawet ze mną tego nie omawiając. Ale racja! „Przyjacielowi” nie trzeba nic mówić!- powiedział do mnie z wyrzutem. – Na mnie nie licz, postanowione. – odwrócił się i zaczął iść w stronę drzwi. Metr przed nimi przystanął i odwrócił się, z jego twarzy zniknęła cała szczęśliwa aura. Jego zielone oczy były teraz posmutniałe. – I ja Ciebie też kocham Lil…



Thursday, February 9, 2012

milkshake ( IV )


-Piękny poranek - powiedziałam rozciągając się przy oknie. - Piękny, lipcowy poranek który zaczyna trudny dzień. - zdemotywowana podążyłam do kuchni.
Nie rozmawiałam z Jacobem o wczorajszym wydarzeniu, nie wiem czy nie miałam ochoty czy po prostu było mi głupio. Może i przesadziłam z tym wyproszeniem go, ale on wcale nie był lepszy. Nie rozumiem po cholere zaczynać ten głupi temat? Z myśli o Jake'u wyrwał mnie gwizdek czajnika. Rzadko kiedy piłam kawę ale teraz naszła mnie na nią wielka ochota. Szkoda tylko, że w mojej szafce nie było jej ani grama. Założyłam szlafrok i postanowiłam spytać Shanty czy ma może w zapasie jakąś rozpuszczalną. Z nadzieją zapukałam do drzwi. Otworzył mi jakiś maluch, to pewnie musiał być Tom.
- Cześć, jestem Lily. Jest może Shanty?
- Tak, już wołam. - odpowiedział mały chłopiec i krzyknął na całe gardło - Shaaaaantyyyy, jakaś miła Pani do Ciebie!
Uśmiechnęłam się sama do siebie, bądź co bądź ale ten mały blondynek był bardzo uroczy. Po chwili do drzwi podeszła Shanty i z uśmiechem na twarzy mnie przywitała.
- Cześć Lil! Może wejdziesz? Co Cię do mnie sprowadza?
- Właściwie nie mam zbyt wiele czasu... Jedno małe pytanie! Masz jakąś kawę? Błagam uratuj mnie!- spojrzałam na dziewczyne z nadzieją. - Jak będę wracać na pewno Ci ją odkupię!
- Ohhhh skończ. - dziewczyna zniknęła za drzwiami a ja stałam podziwiając napisy na ścianach. Największy był wyryty nad jej drzwiami, przedstawiał wers jakiejś piosenki. Próbowałam odczytać słowa ale ktoś niezbyt starał się o czytelność. Nagle w drzwiach pojawiła się brunetka i podała mi jakieś opakowanie. - Podobno dobra, tak przynajmniej  mówi mama. Mam nadzieje, że Tobie tez zasmakuje.
- Dzieki Shanty, jestes wielka!
Z opakowaniem kawy weszłam do mieszkania gotowa na misję dnia. Zaparzyłam kawę, dolałam resztkę mleka i usiadłam przed laptopem Will'a. Wpisałam w google : praca nowy york i w niecałą minutę wyskoczyło koło miliona propozycji. Kliknęłam w pierwszy link i zaznaczyłam swoje preferencje. Ilość znalezionych ofert: 2035. Yhym. Nie tak źle. Zabrałam się za ich przeglądanie.
- Składanie długopisów? Odpada. Kontroler biletów? Odpada. Sprzątaczka w miejskim zoo? Odpada... itd
Po przejrzeniu 100 niezbyt kuszących ofert opadłam na fotel.
- Obejrze jeszcze 3, jeżeli żadna z nich nie będzie w miarę normalna... spadam stąd.- zdenerwowana dałam sobie ultimatum.
-  Zmywacz okien w wieżowcach? HAHAHA tak, ja i mój lęk wysokości idealnie pasujemy do tej pracy. Sprzedawczyni w sklepie kosmetycznym? Odpada. Totalnie nie znam się na kosmetykach. Zrezygnowana kliknęłam w 3 propozycję, głównie już chyba dla udowodnienia sobie, ze nic nie znajdę.
" Zatrudnię osobę jako sprzedawcę w sklepie z męską odzieża, wynagrodzenie do uzgodnienia. Wymagania: dobry kontakt z ludźmi, wykształcenie średnie, biegłość w liczbach. Zainteresowani proszeni są o kontakt na email : jamesmalson@gmail.com "
- Tak, to jest to. Ostatnia deska ratunku! - ucieszona szybko napisałam emaila i dołączyłam do niego swoje CV. Wyślij! Tadam. Teraz tylko czekać na odpowiedź. Usatysfakcjonowana zamknęłam laptopa i głodna podążyłam do lodówki. Moim oczom okazały się puste półeczki i ledwo świecąca żaróweczka.
- No nie, jak mogłam zapomnieć o kupieniu czegokolwiek do jedzenia? Zrezygnowana poszłam do pokoju i wzięłam z szafy pierwsze lepsze ciuchy. Czekała mnie wycieczka do sklepu po zapasy jedzenia na kolejny miesiąc. Z jednej strony wszystko było dość śmieszne, ja, dziewczyna która miała problem ze zrobieniem jajecznicy miała sobie teraz gotować. Miała pamiętać o zakupach, drobnostkach.
Wracając z zakupów byłam trochę rozczarowana. Nie wiem czemu, ale miałam nadzieję, że wejdę do sklepu i zobaczę Iana. Niestety, nigdzie go nie było. Szkoda, naprawdę go polubiłam. Na obiad ugotowałam sobie najzwyklejsze spagettii, zaczęłam od najprostszej potrawy. Byłam zbyt głodna by majstrować w kuchni. Znudzona włączyłam TV gdzie właśnie leciał jakiś talk show.  Jeden z występujących przypominał mi Jake’a. Właśnie Jake! Może powinnam go przeprosić? Właściwie, co mi szkodzi? Może akurat wyrwie mnie z domu. Wzięłam telefon i szybko wystukałam wiadomość.
„ Hej Jake! Przepraszam za wczoraj, trochę mnie poniosło.”
Jake szybko odpisał.
 „ Nic się nie stało Lily”.
Zawsze odpisywał mi tonę emotikon a teraz nic. Nawet zwykłej kropki.
„ Co porabiasz? Wyjdziemy gdzieś potem?”
Spytałam, próbując załagodzić sytuację.
„ Sorry Lil, nie mam czasu rozmawiać i wieczorem też go nie będę miał. Cześć!”
No tak. Pewnie dalej był zły. No trudno próbujemy dalej, może Olivia będzie chciała gdzieś wyjść.
„ Hej Liv! Masz jakieś plany na dziś? Może spotkamy się”?
Właściwie nie znałam jej za dobrze, ale może akurat znajdzie dla mnie czas.
„ Jasne, wpadaj do mnie! Myślałam już, że umrę z nudów!”

Powrót od Liv trwał ponad godzinę. Wyczerpana rzuciłam się na swoje łóżko, nagle w ciemnościach pojawiła się jakaś osoba. Wystraszona nie potrafiłam wydać z siebie żadnego dźwięku. Nagle osoba odezwała się.
- Dobry wieczór Pani Holmes! –i powoli zaczęła zbliżać się do mojego łóżka.
Znieruchomiała zaczynałam myśleć o najgorszym. Przed oczami pojawiły mi się najgorsze obrazy. Postać zbliżała się coraz bardziej i w pewnym momencie wyciągnęła dłoń i pogłaskała mnie po policzkach.
- Lil nie bój się. – otworzyłam oczy i rozpoznałam mojego „zabójcę”.
- Jake! Czy Ty oszalałeś? – szalona rzuciłam się na niego z pięściami i okładałam ciągle śmiejącego się mężczyzne. – Bawi Cię to idioto? – zapytałam.
- Daruj sobie, chciałem Ci zrobić niespodziankę, nawet przyniosłem Twoje ulubionego shake’a! Lily, kto o zdrowych zmysłach zostawia otwarte drzwi wychodząc gdzieś?
Cooo? Zostawiłam otwarte drzwi? Lily debilko!
- Co Cię do mnie sprowadza w takim razie? Podobno nie miałeś mieć dla mnie czasu? – zapytałam złośliwie.
- Może przyszedłem popatrzeć na małą niezdarną Lily? Właściwie, szkoda, że podszedłem do Ciebie. Mogłem być niczym Edward w Zmierzchu i przychodzić do Ciebie co noc. Gorzej tylko jakbym skusił się na więcej niż patrzenie. - znając Jake’a zrobił teraz swój cwaniacki uśmieszek.
- Mówiłeś o shake’u?
- Leży na stoliku mała.
Wow. Chłopak coraz bardziej imponował mi. Był dość tajemniczy a to mi się w nim podobało, można nawet powiedzieć, że przyciągało. Nagle w głowie pojawiła się dziwna myśl. Lily, Ty się zakochujesz! Próbowałam sama sobie zaprzeczyć ale chyba właśnie tak było. Z zamyślenia wyrwały mnie czyjeś usta dotykające moich. Pierwszo delikatnie muskały moje pełne wargi. Potem razem złapaliśmy wspólny rytm i zaczęliśmy się całować. W głowie narodziło się milion pytań- Lily! Co ty robisz? Wiesz co to może oznaczać? Jesteś pewna, że tego chcesz?  Nie chciałam teraz na nie odpowiadać. Skupiłam się na przyjemności jaką dawał mi pocałunek. Kiedy jego delikatne usta oderwały się od moich poczułam się dość dziwnie. Nagle zaczęłam się cieszyć, że dalej jest ciemno. Przynajmniej Jake nie musiał teraz widzieć moich ogromnych rumieńców. Siedzieliśmy w ciszy dość długo kiedy ja wypaliłam z idiotycznym pytaniem.
- Chciałbyś się czegoś napić? Potem spostrzegłam jak Jake pije przez słomke ze swojego shake. Czemu ja musiałam się urodzić taka głupia?! Chłopak się zaśmiał i odłożył swoje shake na stolik. Przysiadł bliżej objął mnie ramieniem i rzucił na łóżko.
- Mała niezdarna Lily. Właśnie taką Cię uwielbiam. – wszeptał mi do ucha.

Wednesday, February 8, 2012

Coś się zaczyna a coś się kończy.

Siedząc w moim wygodnym fotelu, postanowiłam obejrzeć zdjęcia z wczorajszej imprezy. W gruncie rzeczy, nie były takie złe. Pare zdjęć z Jake, no może parenaście, kliakdziesiąt, nie ważne, ale było też pare z Willem, z Liv, z jakimiś obcymi ludźmi. Pare zdjęć totalnie nie ogarniętych, pewnie Jake chciał odkryć swój talent - dwa zdjęcia makro puszek po coca coli, jakieś zdjęcia basenu pod wodą ( swoją drogą, jakim cudem?! ). Wróciłam do zdjęć z Jake, był wyższy ode mnie, nawet ładnie ze sobą wyglądaliśmy. Szkoda, że tak fatalnie zaczęliśmy swoją znajomość. W tej chwili usłyszałam krzyki na klatce schodowej, ubrana w swoje kapcie- pandy i koszulke do kolan wyszłam na klatkę. Przy drzwiach mieszkania obok jakaś dziewczyna kłóciła się z chłopakiem.
- Ty pieprzony debilu! Jak zwykle wszystko przećpałeś i przepiłeś! Jesteś do niczego kretynie! Nie wiem po co jeszcze mama Cię trzyma w domu! Nienawidzę Cię!
- Oj Shaaaaantyyyyyyyy, przestań już. Koocham Cięęę siooostrzyczko!
- Zamknij się już, wynoś się stąd, nie chcę Cię tu widzieć!
- Daj spokój!
- Wynoś się albo zadzownię na policję!
- Shanty!
- Nara!- Wtedy dziewczyna spojrzała na mnie. Miała zielone oczy wypełnione złością. Była ubrana w sukienke, trochę znoszoną, ale wyglądała w niej pięknie. Piękne kręcone brąz loki opadały na jej smukłe ramiona.
- Czego się patrzysz łajzo? - wyrwała mnie z podziwu.
- Y.. przepraszam, usłyszałam krzyki i myślałam, że coś się dzieje...
- No to bierz dupsko i zmiataj do swojego cieplutkiego mieszkanka- spojrzała na mnie i wróciła do domu trzaskając drzwiami.
Stałam jak wryta, słysząc jak jej brat jeszcze schodzi po schodach gdzieś na dole upadając, podnosząc się i tak w kółko. Coż, sąsiedzi ekstremealnie mili, cudownie! Wróciłam do mieszkania i postanowiłam włączyć TV. Ustawić antene? Jezu, przecież mamy XXI wiek? Jaką antene? Ten kawałek metalu? No dobra, próbujemy. Gdyby ktoś z boku patrzał na moją skupioną minę, wyciągnięty język i moje niezdarne ruchy chyba umarł by ze śmiechu. W końcu udało się i mogłam usiaść na fotelu, który zdązyłam już sobie ukochać. W tym czasie do drzwii zadzownił dzwonek brzmiący jak piłowanie metalu. Swoją drogą, nie wiedziałam, że mam dzwonek. Zdziwiona podeszłam do drzwi i otworzyłam. W drzwwiach zobaczyłam nieśmiałą dziewczynę, ktora wcześniej była wcieleniem diabła.
- Przepraszam za to co powiedziałam wcześniej... Byłam zła. Wiem to nic nie tłumaczy ale sorry, nie chciałam, żebyś poznała mnie w ten sposób. Jestem Shanty. - skrępowana gubiła wzrok.
- Daj spokój, nie przejmuj się! Wejdziesz na chwile? A i po za tym, jestem Lily!
Dziewczyna powoli weszła do środka i usiadła na moim fotelu. No cóż- pomyślałam. Chyba mogę jej to wybaczyć? Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Shanty, chcesz czegoś do picia? Obawiam się, że mam tylko jakąś podróbkę sprite i wodę.
- Nie, dzięki.
Dziewczyna wydawała mi się strasznie cicha, właściwie pierwszy raz nie wiedziałam jak zacząć rozmowę. Wtedy Shanty przejeła inicjatywę.
- Co taka dziewczyna jak Ty robi w takim złym miejscu?
- Przestań, nie jest tu tak źle - dziewczyna zmierzyła mnie wzrokiem i patrzała z niedowierzeniem - ewentualnie jestem tu za krótko, żeby wiedzieć jak źle może być.  Jestem straszną niezdarą, kiedy planowałam swój przyjazd do NY poprostu przejrzałam oferty mieszkań do wynajęcia i wybrałam jedno z tańszych. Nawet nie spojrzałam na okolicę, na nic. Ale nie jest tak źle.
- Możliwe, że jesteś za krótko. Trafiłaś do samego środka piekła Lily. Ciągłe awantury krzyki, alkohol, narkotyki. Nic więcej.
- A co Ty tu w takim razie robisz?
- Na pewno nie trafiłam tu z własnego wyboru, uwierz. 4 lata temu zmarł mój tata, cały mój świat się sypnął. Przez pewien czas moja mama wiązała koniec z końcem i mieszkałyśmy w normalnej dzielnicy. Potem opieka odmówiła zasiłku a mama straciła pracę. Tak właśnie znalazłam się tutaj. Ja, mój młodszy brat i ten debil którego widziałaś na klatce. Mama ciągle pracuje, widuję ją może z godzinę dziennie.
- Tak mi przykro... Gdzie chodzisz do szkoły?
- Właściwie, rzuciłam szkołe 2 lata temu. Teraz czasami pracuje, czasami znikam, szwędam się i wracam. Ale głównie zrobiłam to dla brata, by móc się nim opiekować, ma dopiero 9 lat...
- Wow Shanty, jak dla mnie jesteś wielką osobą! Planujesz kiedyś wrócić do szkoły?
- Uwierz mi, stąd się nie da wyrwać. Do końca życia czeka mnie już bieda, alkohol, pracowanie za grosze.
Dziewczyna zamilkła, dawno nie widziałam nikogo tak silnego. Nagle całym sercem zapragnęłam jej pomóc, nie wiem jak, ale pomóc. Narazie jedyne co mogłam jej zaporoponować to tanie piwo z lodówki albo jakieś chipsy.
- Pijesz piwo? Chcesz moze?
- Możesz rzucić jak masz.
Popijając piwo zaczęłyśmy rozmawiać właściwie o niczym. Trochę o nowej fryzurze Brada Pitta, trochę o Zmierzchu ( dziewczyna nawet nie słyszała o tych książkach !!! )  aż wkońcu skupiłyśmy się na jakieś kreskówce w TV. Dobrze mi się z nią rozmawiało, miałam nadzieję, ze przez pewien czas uda mi się utrzymać naszą znajomość. Przypomniałam sobie o Peterze, kiedy to z nim oglądałam kreskówki... kiedy sami kręciliśmy takie. Swoją drogą, Shanty na pewno by mu się spodobała. Tak, tak. Jest totalnie w jego typie! Powinnam była już do niego napisać. Wydaje mi się to trudniejsze niż rozmowa z mamą, postanowiłam wymienić się sms, może wtedy nie nakrzyczy na mnie.
- Lily? - wyrwała mnie z zamyślenia Shanty. - Myślisz, że mogłabym zmienić to wszystko?
- Pewnie, że tak. Ja tak zrobiłam, zostawiłam przeszłość za Tobą.
- Trudno było?
- Cholernie trudno, ale myślę, że czasami warto zmienić wszystko i podążać swoją własną ścieżką.
- Dzięki! Może uda mi się...
- Shanty, na pewno Ci się uda, uwierz w siebie!
- Lecę już, zaraz przyjdzie Tom a nie chcę by mały był sam w domu. Dzięki, że mogłam z Tobą porozmawiać! Cieszę się, że przyjechałaś tutaj!
- Cześć Shanty, mi też było miło Cię poznać!
Shanty zniknęła za drzwiami. Podczas tej krótkiej rozmowy zrozumiałam, że to co robię jest dobre. Mimo, że szalone... to jednak słuszne. Robię teraz wszystko dla siebie, nie dla tych którzy mówią jak ma być. Zaczynam nowy rozdział pod tytułem : " Moje własne życie"  w którym nie będę brała pod uwagę nikogo. Wziełam za telefon, wkońcu miałam wszystko powiedzieć Peterowi. Na ekranie było powiadomienie o nowej wiadomości. Ktoś z imprezy chce powiadomić mnie o moich występkach w nocy? Może mama wysłała sms z treścią: " pamietaj o zamykaniu drzwi! " ewentualnie jakaś głupia reklama. Otworzyłam skrzynkę odbiorczą i zobaczyłam wiadomość od Jake:
" Witaj Panno Holmes! Mam nadzieję, że już czujesz się dobrze? Wyglądałaś tak blado rano! Spotkamy się wieczorem? xoxo "
Moje kapcie pandy nagle przybrały dla mnie minę kota ze shreka. Pewnie prosiły, żebym została, tu przynajmniej było przyjemnie a nie tysiące obcych ludzi wkoło. No cóż, iść porozmawiać z facetem z którym się całowałam jak gdyby nigdy nic? Czy olać go i pooglądać kolejne odcinki Sponge Boba? Dobra, Lil, wyluzuj! I tak nie masz co robić! Wyjdź z nim, może okaże się wporządku gościem i zyskasz nowego znajomego? Może więcej niż znajomego? Nie, nie, nie. Na Love Story się nie piszę. Nie ma szans.
" O której i gdzie? Pamiętaj, że znam tylko dwa miejsca w tym mieście, TS i moją dzielnicę!"
Mam nadzieję, że chociaż odpisze. Wysłał mi tamtego sms jakaś godzinę temu, więc jego zapytanie mogło być nieaktualne. Czym ja się przejmuję? Jeżeli znalazł inne plany, trudno. Zawsze mogłam iść się przejść, chociaż nie wiem czy było by to rozsądne z mojej strony. Nagle w moim Blackberry zaświecił się ekran i usłyszałam dźwiek sms.
- Pewnie znalazł już plany...
" No to może przyjedź na TS a stamtąd już ja Cię gdzieś zabiorę?"
*.* ! Może czekał na moją odpowiedź? Ok, są plany. A jeżeli wywiezie mnie 200 km stąd? No trudno, przynajmniej się nie będę nudzić.
" Będę za 30 minut, ok"?
30 sekund później odczytałam wiadomość i szykowałam się do wyjścia.

Po 25 minutach byłam na TS, usiadłam na ławeczce na której poznałam Olivię. Miałam nadzieję, że mnie tu znajdzie. Nie minęła minuta jak przysiadł się koło mnie Jake z dwoma shakeami.
- Cześć Lily. Co słychać? Nie zimno Ci?
Rzeczywiście był to jeden z chłodniejszych wieczorów. Mimo, że był koniec czerwca założyłam długie spodnie i czerwony sweterek.
- Nie, na szczęście przygotowałam się, żeby nie było zimno. Co tam trzymasz dobrego?
- Shake, wybieraj, czekoladowy czy waniliowy?
- Waniliowy oczywiście.
Tak, shake, brakowało mi tego. Zawsze w Londynie chodziłam na Shake z Peterem, czasem z Natt. Ah, znowu zapomniałam o Peterze. No cóż, nic się nie stanie jeżeli poczeka jeszcze pare godzin.
- Ładnie wyglądasz. Pasuje Ci czerwony kolor.
- Dzięki. Właściwie, to jakie mamy plany na wieczór?
- Taki mały suprajs. Na początek może Central Park? Pewnie nie byłaś?
- Nie byłam jeszcze nigdzie więc pewnie! Ruszajmy.

Spacerowaliśmy po Central Parku, a ja dziwiłam się jak to możliwe, że wśród wieżowców, zatłoczonych uliczek mógł powstać taki spory park! Jacob opowiadał mi o swoich przyjacielach, o Nowym Yorku, o tym, że skończył studia ekonomiczne. Opowiadał o swoim rodzeństwu, starszym bracie który ciągle wpada w kłopoty i młodszej siostrze która tańczy w jednej ze szkół tanecznych. Potem zapytał mnie o moje plany. Stanełam jak wryta i uświadomiłam sobie, że ja Lilianne Holmes nie mam żadnych planów. Przyjechałam tutaj tak po prostu? I co? Myślałam, że sama się tu utrzymam? Bez pracy? Głupia! Oh!
- Właściwie... nie zastanawiałam się nad tym. Po prostu przyjechałam... Ale chyba muszę znaleźć jakąś pracę, przynajmniej narazie. Potem się zastanowie czy wracam do Londynu, czy zostaje, czy robię coś całkiem innego.
- Chciałabyś wrócić tam?
- Tęsknie za wszystkimi, za telewizorem bez anteny, za ukochanym łóżkiem. Ale tak naprawdę czuję, że to przeszłość, że dopiero teraz zaczynam swoje życie.
- Zostań tu. Przynajmniej narazie. Stałaś się już częścią tego miasta.
- Ehe. Jedną milionową? Może jeszcze mniejszą?
Zaczeliśmy się śmiać.

Kiedy zjadłam już chyba 4 loda czekoladowego Jake dalej nie mógł się nadziwić gdzie taka drobna dziewczyna to wszystko mieści. No tak, to była jedna z moich zalet. Mogłam jeść, jeść, jeść i nigdy nie obawiać się o zbędne kilogramy. Miało też to swoje minusy, bo jednak byłam zbyt chuda... taka patykowata. Po godzinie naszych rozmów Jake stwierdził, że już jest wystarczająco ciemno, żeby mi coś pokazać.  Wezwał taksówkę, podał nazwę ulicy i ruszyliśmy. Mijaliśmy kolorowe sklepy, młodzież zmierzającą pewnie do jakiegoś klubu, pełno świateł. Lubiałam ten klimat. Nowy York był dużo piękniejszy nocą. Jake znów porwał mnie do rozmowy o sobie. Opowiedziałam mu o moich zainteresowaniach, o moich poczynaniach z siatkówką, o szkole, o Peterze, o Natallie. Cały czas uważnie mnie słuchał.
- No to jesteśmy na miejscu- zwrócił się do nas taksówkarz.
Jake podał mu banknot i wysiedliśmy. Zakrył mi oczy i kazał się odwrócić. Przeszedł ze mną pare kroków i odsłonił ręce. Moim oczom ukazał się całkiem inny obraz. Nowy York teraz był widoczny znad rzeki. Mieniące się światełka, odbicia w wodzie.  Patrzałam jak zahipnotyzowana. Całe życie wyobrażałam sobie, że wkońcu zobacze z tej perspektywy Nowy York i proszę bardzo, jestem!
- I jak, podoba się? Nie taki zły ten NY stąd.
- J j j j j esssst pięknie.
Jake podszedł i położył mi rękę na ramieniu.
- Ciesze się, że się podoba.
- Właśnie spełniłeś jedno z moich marzeń. Dziękuję.
- Do usług mała. - uśmiechnął się i puścił oczko.
Nie czułam ani zimna, ani ciepła, nic. Poprostu podziwiałam, nie poddawałam się innym bodźcom.  Staliśmy tak jeszcze z 10 minut kiedy Jake wyrwał mnie z podziwu.
- Wracajmy już, późno się zrobiło. Odwiozę Cię do domu.
- Nie musisz, poradzę sobię.
- Wolę widzieć, że dotarłaś cała i zdrowa do domu.
- No ok.

Taksówkarz zawiózł nas pod blok. Jake otępiały wyszedł i patrzał jak wryty w mój nowy "dom".
- Żartujesz prawda? Wcale tu nie mieszkasz?
- Coś Ci nie pasuje? Tu właśnie, sama góra!
Jake milczał a ja zdezorientowana podążyłam na górę. Na schodach usłyszałam kroki za sobą, wiedziałam, że to Jake. Miał takie specyficzny chód. Otworzyłam drzwi i weszłam do mieszkania.
- Wchodzisz?
- A mogę?
- Nie. Masz stać przed progiem i się nie ruszać.
- Jak chcesz.
- No dawaj, Jake.
Powoli wszedł i patrzał niedowierzającym wzrokiem. Dopiero po chwili usiadł w moim fotelu i zaczął przyglądać się pokojowi. Nie rozumiem, co tych wszystkich ludzi przyciąga do mojego kochanego fotela?!
- Ładnie tu jak na tą całą okolicę, nawet tv masz.
- Dzięki. Chcesz coś do picia?
- Nie dziękuję.
- Okej. Poczekasz chwile? Przebiorę się.
- Nie ma sprawy, tylko uważaj bo może tu gdzieś czai się podglądacz.
- Tak pewnie, nazywa się Jacob.
Poszłam się przebrać w swoją ulubioną piżamkę i wróciłam do Jake, który widząc mnie zaczął się niemożliwie śmiać.
- Taka ostra Lily śpi w piżamce z Hello Kitty? - dalej nie przestawał się śmiać.
Spojrzałam na niego z ukosa i włączyłam mój retro telewizor.
- Która godzina?
- 22.
- Nie powienieneś już iść?
- Wyganiasz mnie? Jeszcze wczoraj ze mną spałaś i nie przeszkadzałem Ci.
Cios poniżej pasa. Teraz zaczynać ten temat?
- To co działo się wczoraj jest nieważne, robilam to nieświadomie. Pewnie to ukartowałeś.
- Skąd, ale byłaś taka urocza tuląc się do mnie i całując co chwile.
W mojej głowie pojawiały się jakieś urywki tych chwil i zaczęłam się krzywić.
- No co Lil, byłem aż taki zły? Źle się całuje?
- Myślę, że już pora na Ciebie.
Chłopak niechętnie wstał z łóżka i wyszedł. Zamknęłam drzwi na klucz i rzuciłam się na swoje łóżko. Było całkiem wygodne! Postanowiłam napisać do Petera. Albo teraz albo nigdy!
" hiho Peter! Co u Ciebie? Ja aktualnie jestem w NY. Wybacz, że nie powiedziałam Ci wcześniej... "
Myślałam, że umrę w oczekiwaniu na odpowiedź... Pewnie nie odpisze, pomyśli, że to głupi żart. Bip Bip. Poczułam wibracje.
" Jak to nie powiedziałaś? Ileś tam tysięcy kilometrów stąd a Ty mi nie powiedziałaś? Cholera Lily! Widzę, że nie jesteśmy przyjaciółmi. Nie pożegnałaś się nawet ze mną! Przyjaciołom mówi się wszystko! Zawsze! Nie obchodzi mnie co tam robisz lub po co wyjechałaś! Do cholery, czy nie powinnaś mi powiedzieć, że gdziekolwiek jedziesz? Pojechałbym z Tobą... albo cokolwiek. Poświęcasz naszą przyjaźń tak se o?"
Wiedziałam, że Peter się nie ucieszy. Ba, że nawet nie oleje tego. Tylko proszę, zaakceptuj to...
" Nigdy bym nie poświęciła naszej przyjaźni dla czegokolwiek. Nie chciałam Ci mówić, masz swoje życie, wszystko zaplanowane. Proszę, nie gniewaj się..."
Nie gniewaj się, taaaa... Jak on ma się nie gniewać. Peter łatwo nie wybacza. Pewnie gdyby mógł to wpakowałby się w najbliższy samolot i zjechał mnie od góry do dołu. Peter. Cóż...
" Właśnie ją poświęciłaś. Rób tam co chcesz... Od dziś mnie to nie obchodzi. Trzymaj się Lily... "
Co?! Czemu?! Głupia... Co ja sobie wyobrażałam? Może, że poklepie mnie po ramieniu i powie: " Oh Lily! Oczywiście, wyjeżdzaj gdzie chcesz bez słowa, zaczynaj nowe życie beze mnie a ja dalej będę Twoim przyjacielem" ! Spieprzyłaś sprawę Lily...
" Peter... Kocham Cię. Wiesz o tym. Zawsze będziesz moim najlepszym przyjacielem."
Rzuciłam telefonem, nie było szans, żeby odpisał. Dałam plamy na całej linii. Ale jaki miałam wybór. Przyjaźn vs nowe życie? I wybrałam... Nawet o tym nie myślac... Trudno. Już wybrałam, nie cofne swojej decyzji. Żegnaj Peter. Żegnaj Londynie. Witaj Nowy Yorku. Witaj nowe życie!