Saturday, February 11, 2012

180° ( V )


Od kiedy dostałam pracę w jednym z tutejszych butików z odzieżą dla panów moje dni mijały dużo szybciej. Moje relacje z Jake’m z dnia na dzień przybierały nowy, poważniejszy wymiar. Uwielbiałam spełniać z nim wieczory wychodząc do knajpek w China Town czy po prostu leżąc w moim łóżku oglądać jakąś głupią komedię po raz milion. Wiedziałam, że moje uczucia z dnia na dzień są coraz silniejsze i wiedziałam też ,że Jake też nie jest obojętny. Czasami jednak znikał na dzień, dwa. Potem jednak zawsze zastawałam go z bukietem róż w moich drzwiach. Uwielbiałam w nim wszystko- jego poczucie humoru, nieprzewidywalność, romantyczność. Był moją muzą, jeżeli wstawałam z łóżka to tylko dla niego. Kładłam się spać po to, by móc o nim śnić.



Dzisiejszy dzień był jednym z tych w których Jake znikał. Po pracy postanowiłam przejść się po mieście i trafiłam do jakiegoś baru. Postanowiłam zaszaleć i zamówiłam sobie jakiegoś egzotycznego drinka. Podając barmanowi pieniądze zauważyłam znajomego mi mężczyznę siedzącego po drugiej stronie baru. Ian! Jezu! Jak ja go dawno nie widziałam. Prawdopodobnie nie pracował już w moim sklepie. Teraz jednak wyglądał jak nie on, lekko podpity siedział samotnie. Nie krępując się podeszłam i przysiadłam obok.

- Cześć Ian. Od kiedy to Wielcy Podrywacze siedzą samotni?

- O Lily… Cześć… Czasami Wielcy Podrywacze mają dni słabości… ale mówię z góry. Takie dni nie trwają zbyt długo i w każdej chwili mogę reaktywować swój urok osobisty. – odpowiedział bez żadnego przekonania w głosie.

- Oh no dalej, co Cię gryzie? – postanowiłam pomóc jego smutkom.

- Nuda mnie gryzie. Chciałbym zrobić coś wow w swoim życiu a nie tylko być ciągle zawsze złym Ianem . Nudzi mnie praca, nudzi mnie alkohol. Szczerze, może lepiej by już było jakbym był jakimś włóczęgą. – powiedział i napił się kolejnego łyka Whiskey. W mojej głowie pojawił się nowy pomysł. Podróż. Zwiedzić ten niezwykły kraj. Tylko znów sama? Nie to odpadało. Nie jestem aż takim samotnikiem.

- Myślałeś kiedyś o zwiedzeniu całych Stanów? Z północy na południe? Ze wschodu na zachód? Taki trip. – zapytałam Iana który widocznie się zamyślił.

- Hm… to nie taki głupi pomysł. Jakby tak skombinowac jakiegoś starego vana… Hm… - zaczął intensywnie myśleć. Ja w tym czasie zamówiłam kolejnego drinka, teraz dla odmiany wzięłam jakiegoś dość intensywnego.

- Dzięki Lily! Właściwie już postanowiłem. Wezmę bare butelek Whiskey, paczkę fajek, załatwię vana i znikam stąd! – spojrzał na mnie uradowany.

- Ian… myślisz, że mógłbyś mieć tam towarzystwo? No bo wiesz, samemu to jednak tak niezbyt przyjemnie.

- Co masz na myśli?

- Myślę, że mogłabym Ci towarzyszyć.

- Hm… Czy ja wiem.

- Mój pomysł więc musze być jakaś częścią tegp.

- Niech mi będzie. – spojrzał na mnie i posłał jeden ze swoich firmowych uśmieszków.

- To kiedy wyjazd?

- Jak tylko załatwię vana.



Ustaliliśmy szczegóły i wyszłam z baru. Nawet nie zauważyłam kiedy zrobiło się ciemno. Wsiadłam w metro i jechałam słuchając odgłosów pociągu. Może być ciekawie. Zwiedzanie, wolność, zero ograniczeń. Jake się…. Jake! Ja z nim nawet o tym nie porozmawiałam! Mam nadzieję, że pojedzie ze mną. Jeżeli nie, to zawsze mogłabym go co jakiś czas odwiedzać. Właściwie obiecałam sobie, że będę niezależna. W takim razie trudno, ale jedzie ze mną albo niech spada. Tak, łatwo powiedzieć trudniej wykonać. Dopiero w domu dopadły mnie wątpliwości. Nawet tego nie przemyślałam głębiej.

- Olej to Lily. Jesteś młoda. To czas na ryzyko! – wyciągnęłam z lodówki czteropak piwa Jake’a. – Za pomyślność! – szybko wypiłam pierwszą puszkę. Po wypiciu kompletu piw wszystkie rzeczy były mi totalnie obojętne. Miałam ochotę się bawić. Puściłam więc na cały głos MTV i zaczęłam skakać po mieszkaniu.

- What doesn't kill you makes you strongeeeerrr – wydzierałam się jak szalona.
- Lily oszalałaś? Przecież ten blok się zaraz zacznie sypać! – nagle ktoś przerwał moją wybitną solówkę. Kto jak kto, ale Ty Jake? Teraz jak się tak świetnie bawię!

- Cześć Jake – powiedziałam obrkęcając się wokół osi. – Jak minął dzień?

- Yyy.. porządku. Lil, piłaś coś? – zapytał unosząc jedną brew.

- Tyci tyci- pokazałam dwoma palcami. Jake szybko się zorientował, że tyci tyci wcale nie oznaczało tyci tyci. Odwrócił się i spojrzał na stół obsypany pustymi puszkami.

- Tak rozumiem, tyci tyci.

- Nie gniewaj się, kocham Cię. – wyznałam. Po chwili szczerze zaczęłam tego żałować. Lily, do cholery?! Co Ty wyprawiasz. Nikogo nie kochasz i nikogo nie będziesz kochać! – Przyjacielu – szybko wytłumaczyłam. Jake'a uśmiech znikł i usta ścisnęły się w linkę.

- Jake, wyjeżdżam stąd. – może to odpowiednia chwila? Może zlituje się nad trochę pijaną Lil?

- Gdzie? – wyrzucił ze złością.

- Mała wyprawa przez całe Stany. Dołączysz się? Jake spojrzał na mnie a zaraz potem powiedział spokojnym głosem.

- Nigdzie z Tobą nie jadę, sama realizuj swoje kolejne głupie pomysły. Już znudził się Nowy Jork? To co? Podróż też się znudzi po paru tygodniach?

- NY się nie znudził, po prostu chcę to zrobić.

- Wiesz co Lil? Mam to gdzieś. Jedź sobie gdzie chcesz, ja się w to nie pakuję. – nawet nie wiem kiedy moje oczy wypełniły się łzami.

- Jake…

- Teraz Jake? Podjęłaś decyzję nawet ze mną tego nie omawiając. Ale racja! „Przyjacielowi” nie trzeba nic mówić!- powiedział do mnie z wyrzutem. – Na mnie nie licz, postanowione. – odwrócił się i zaczął iść w stronę drzwi. Metr przed nimi przystanął i odwrócił się, z jego twarzy zniknęła cała szczęśliwa aura. Jego zielone oczy były teraz posmutniałe. – I ja Ciebie też kocham Lil…



4 comments:

  1. Dlaczego on z nią nie pojechał, ja się pytam ?!
    jak mogłaś ?! Ale to wyznanie na końcu było słodkie <3
    [directionstory.blogspot.com]

    ReplyDelete
  2. nowość u mnie na http://stole-my-life.blog.onet.pl/ zapraszam ;)
    i również proszę o powiadamianiu o nowościach ;*

    ReplyDelete
  3. Wow takie zakończennie tego rozdziału nie podziewalam sie;)

    ReplyDelete